Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Dlaczego jedni idą drogą, a inni na skróty?

ks. Marcin Marsollek

Rok: 2006
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 5/160

Niektórzy alkoholicy, zanim zaczęli pić, nie podjęli rozwoju duchowego - niedojrzałość nie pozwoliła im rozwinąć sztuki życia i osiągnąć takiej jego jakości, aby mieć z niego satysfakcję. W niedojrzałości człowiek skoncentrowany jest na swoim ego: chce brać, doznawać, zaspokajać swoje głody nową porcją wrażeń. Doświadczanie duchowości umożliwia wejście na taki etap rozwoju, na którym jest on zdolny dzielić się, dawać, wspierać, przekraczać własne ego. Ci, uzależnieni, którzy mieli kontakt ze swoją duchowością choćby w małym stopniu, częściej i szybciej do niej wracają, widzą w niej szansę dla zdrowienia.

Część alkoholików jest znudzona monotonią trzeźwienia, szuka czegoś ekstra, szuka wrażeń. Na jednym ze spotkań grupowych terapeuta alkoholik zaproponował zebranym, żeby zrobić sobie "urlop od trzeźwości". Duża część uzależnionych podjęła tę propozycję z entuzjazmem, były oklaski, świetny nastrój. Byłem zaskoczony, jak łatwo ulegli czarowaniu, magicznemu myśleniu. Zachęcanie do urlopu od trzeźwości to zachęcanie do urlopu od życia, od odpowiedzialności za proces własnego rozwoju -a wiemy, czym się to kończy. Trzeźwieć oznacza przecież zająć się życiem, uczyć się życia. Na szczęście później grupa zdystansowała się od tego pomysłu.
Obserwuję alkoholików, którzy przyjeżdżają na spotkanie modlitewne, są szczęśliwi i mówią o swoim szczęściu, o tym, że świetnie się czują, tylko część z nich nie kontynuuje tego "szczęścia" poprzez podejmowanie dobrych decyzji, nie angażuje się w rozwój religijny, nie włącza się we wspólnoty religijne ani społeczne. "Naładowali akumulator" na jakiś czas i niektórym to wystarczy: zostali poklepani, wymienili uściski, czują się fajnie. A jak się inni z nimi czują? Oni "zrobili sobie dobrze", ale czy są w stanie innym dać Dobro? Czy też znowu weszli w stare buty, choć lekko odświeżone...?

Duchowość to
wrażliwość na wartości

Duchowość to Dobro, którego warto pragnąć i o nie się starać. Jednym alkoholikom brakuje umiejętności, innym wiedzy, a niektórym woli podjęcia rozwoju duchowego. Część z nich jest skoncentrowana na doznawaniu dobrego nastroju, co często jest kontynuacją uzależnienia: uważają, że życie wtedy jest dobre, kiedy się dobrze czują. Ci są jak skała: "nieprzemakalni" dla Dobra, wszystko w ich życiu ślizga się po powierzchni, a co istotne po nich spływa. Kiedyś kupowali energię w puszkach i butelkach, tak załatwiali sobie dobre samopoczucie, dziś domagają się tego od innych ludzi, od grup, spotkań religijnych. To wielka pułapka - być przywiązanym do przeżyć i tylko w ten sposób chcieć czuć energię życia.
Ci ludzi nie chcą zmiany, bo zmiana często boli, jest procesem, który trwa, a oni są nastawieni na szybki efekt. Potrzebowaliby wyćwiczyć dyscyplinę, która uporządkuje życie, nauczyć się pokory, podejmowania wysiłku wewnętrznego, pewnej stałości, bez chwilowych zrywów, które są oparte na magicznym myśleniu.
Rozwój człowieka to ciężka praca, żyć godnie - to podjąć pracę polegającą na zmaganiu z sobą, swoimi słabościami, ale i na rozwijaniu swojego potencjału, talentów, które wcześniej trzeba odkryć. To kształtowanie wrażliwości swojego sumienia, bo miarą dojrzałości jest prawidłowo ukształtowane sumienie. Człowieka stać na świadome życie, jest istotą zdolną do refleksji, decyzji i działania. W trakcie picia alkoholik nauczył się wszystko minimalizować, a przecież każdy z nas potrzebuje ideałów, wymagań, wysoko postawionej poprzeczki, aby nie stracić godności, nie zagubić siebie.
Raz zdradzone ideały pozostawiają w nas zawstydzenie - niektórych ono mobilizuje, przypomina o bolesnej przeszłości, przestrzega, aby nie byli tylko konsumentami życia. Inni swoje zawstydzenie omijają z daleka, bo jest niewygodne i trzeba jakoś je uśmierzyć. Podczas terapii chcą się pozbyć wszystkiego, co sprawia im przykrość: wstydu, poczucia winy, wyrzutów sumienia, a wraz z nimi czasem najbardziej podstawowej wrażliwości moralnej. Komunikaty otrzymywane w czasie terapii nie zawsze są właściwie rozumiane: "Zadbaj o siebie" niejednokrotnie jest zamieniane na "Czuj się dobrze", "Teraz wszystko mi się należy, przecież tak długo i ciężko cierpiałem".
Czy można się dobrze czuć, kiedy prawda o własnym życiu zawstydza, kiedy jest się winnym wielu cierpień, kiedy człowiek nie rozumie własnej przeszłości i aktualnego życia? Przecież nie samopoczucie jest tu najważniejsze i pierwsze, ale prawda i to, co z tej prawdy wyniknie dla dalszego losu człowieka. Trzeźwość zawsze boli, kiedy podejmuje się porządkowanie swojego życia. Wystarczy spojrzeć na Dwanaście Kroków AA, tam jest zawarta ścieżka rozwoju duchowego, jeśli się nią konsekwentnie kroczy, musi zaowocować nowym życiem. Ilu alkoholików rzeczywiście podjęło rozwój duchowy?
Żyjemy w czasach, kiedy obniża się standardy moralne, zniekształca się podstawową wrażliwość człowieka, promując spryt, cwaniactwo, wygodnictwo, nierzadko ośmieszając tych, którzy żyją uczciwie. Konsumowanie życia staje się coraz bardziej powszechne - niestety, konsumentom grozi znudzenie, frustracja, niespełnienie, a przede wszystkim uzależnienie od producentów wrażeń.
Dlatego osoby uzależnione od alkoholu czy narkotyków potrzebują środowiska, w którym odnajdą podstawowe wartości, ukształtują zdrową postawę wobec życia. Zadośćuczynienie i wdzięczność jest owocem zdrowienia, jest postawą, w której wyraża się normalizowanie swoich stosunków z ludźmi i otaczającym światem. Ile osób uzależnionych podejmuje to wyzwanie? Postawa roszczeniowa wobec świata i próba podporządkowania sobie innych niejednokrotnie dzieli alkoholików między sobą: "rogate" ego ciągle chce być na pierwszym miejscu, bo inaczej czuje się gorsze i ostatnie. Tymczasem być dobrym to uczestniczyć w Dobru: nie tylko podziwiać wartości, zachwycać się, odkrywać je, mieć o nich wiedzę, ale zacząć je wprowadzać w życie, liczyć się z nimi, podejmując kolejne decyzje. Nie skazywać się na niewolnictwo od nastroju, ale być w Dobrym, a to wymaga ascezy, wysiłku, pokory, prawdy, wyrzeczeń.
Uzależnienie powoduje niezdolność do przeżywania siebie jako całości. Ludziom uzależnionym towarzyszy poczucie pustki wewnętrznej, stan niepewności, wrażenie, że czegoś im brakuje. Częstokroć interesują się wspieraniem samych siebie, pragną dopełnienia, marzą o szczęściu, ale nie mają ochoty znosić cierpień związanych z rozwojem.
W alkoholizmie obecny jest pierwiastek magiczny, za sprawą którego dąży się do kontroli i manipulacji - to jest codzienność alkoholika. Przeciwieństwem magii jest duchowość, która przynosi uzdrowienie poprzez otwarcie się na tajemnicę życia, na prawdę o nim. U alkoholika związek życia z duchowością został rozerwany, dlatego ważną rolę w powrocie do zdrowia Anonimowych Alkoholików pełni świadectwo trzeźwego życia, które pokazuje związek poszczególnych aspektów życia z duchowością. Relacja o życiu ma moc świadectwa, kiedy jest autentycznym przeżywaniem, a nie tylko mówieniem. Kiedy człowiek przeżywa swoje życie, doświadcza wyzwolenia, pokory, wyrozumiałości, wdzięczności. Opowiadając własną historię w prawdzie, zaczyna rozumieć siebie, czuje własne rozdarcie, doświadcza siebie w słabości i mocy. Pierwiastek duchowy to spoiwo łączące nasze życie w całość: oddzielenie jakiegokolwiek aspektu własnego życia od duchowości musi się zakończyć fiaskiem, porażką, w przypadku alkoholika - nawrotem choroby.
Kiedy człowiek pozwala, aby prawda o nim samym ujawniła się, doświadcza swoistego wyzwolenia - kajdany uzależnienia opadają. Odzyskuje siebie, staje się sobą, a przez wiele lat był rozbity wewnętrznie i napięcie rozdarcia łagodził alkoholem. Duchowość można nazwać dostrzeżeniem "palca Bożego" w naszym życiu. Wyzwolenie to powrót do domu, do miejsca dobroci, bezpieczeństwa.
Duchowość przejawia się w aktywności człowieka, w przekraczaniu własnego egoizmu, egocentryzmu, jest odrywaniem się od przywiązania do samego siebie, od wewnętrznej pustki wypełnianej różnymi wrażeniami. Jest wyjściem w stronę Światła, Mocy, Dobra, aby im służyć, aby dawać im siebie. Aby dać się nimi napełnić i rozświetlić swoje mroki. Może się to dokonywać w akcie modlitwy, medytacji, ale także w wysiłku szukania prawdy o sobie. Duchowość potrzebuje wiary w sens, wiara jest koniecznością, a nie luksusem. Brak wiary lub słaba wiara to skazanie swego życia na słabość i kryzysy. Dlatego ważne jest, w co człowiek wierzy: w siłę pieniądza, możliwości techniki, pracę czy Boga. To źródło, w które wierzymy, określa siłę naszej wiary i sens naszego życia: coś nie ma sensu, bo nie ma zakotwiczenia w źródle stałym, nieprzemijającym, wiecznym, niepodlegającym koniunkturze i modzie. Natomiast życie bez sensu boli, domaga się przekonstruowania, refleksji, naprawy - to okazja, żeby się zatrzymać i poszukać prawdziwego sensu swojego życia.
Człowiek, żyjąc bez sensu, coraz bardziej się dezintegruje, popada w chaos, zagubienie, coraz silniej czuje potrzebę integracji, pragnie światła w gęstej ciemności, zaczyna się dusić sam sobą, czuje się jak uwięziony w za małym ubraniu. Jeśli podejmie to bolesne pragnienie, wówczas zacznie dojrzewać do odpowiedzialności za swoje życie, z głupca trwoniącego je stanie się mędrcem kontemplującym tajemnicę życia, do której może mieć dostęp.
Kim jestem, jaki jestem, po co jestem, dlaczego jestem - to pytania o tożsamość, szukanie odpowiedzi na swoje niepokoje. Żeby poznać siebie, potrzebujemy partnera albo lustra: w czym się przeglądam - we wrażeniach, gotówce, posiadanych dobrach? W zależności od tego, w jakiej perspektywie umieścisz siebie, taki obraz zobaczysz: jeśli światło pada z boku, zobaczysz swój profil, siebie we fragmencie, w zależności od siły światła kontur będzie wyraźny lub zniekształcony. Kiedy światło pada z góry, nie ma cienia, wszystko widać i ten cień nie jest ważny. Jeśli umieścisz swoje życie w perspektywie posiadanych rzeczy materialnych, zobaczysz w sobie pychę, władzę, przywiązanie, lęk, zazdrość, sprzeczności. Dopóki jesteśmy pod wpływem wrażeń, emocji, podniet, pozostajemy na powierzchni życia, nie dotykamy tajemnicy, nie mamy do niej dostępu.
Tajemnicę życia, jego wartość odkrywa się w ciszy, nierzadko na pustyni. W pierwszym kroku alkoholik musi się przyznać, czyli stanąć w prawdzie i nie jest to jednorazowy akt - przyznawać trzeba się nauczyć, to musi stać się częścią postawy wobec życia. Wieloletnie zakłamywanie wyrabia w alkoholikach zdolność uciekania od prawdy, od siebie, od życia. Przyznać się to podejmować codziennie na nowo odpowiedzialność za swoje życie, bez przerzucania jej na innych. Kiedy człowiek widzi tylko zrujnowane życie, nie chce się przyznać przed sobą, że to jest jego dzieło, że ma w tym udział, bo przyznać się to znaczy podjąć wysiłek i zmienić kierunek swojego życia. Przyznać się, to zdać sobie sprawę z tego, że potrzebuję pomocy, że mój pomysł na życie nie wystarczy. Przyznać się to zobaczyć, że człowiek potrzebuje wyzwolenia z lęku przed samym sobą, ludźmi i światem.
Pierwszy krok domaga się drugiego - aktu wiary. Człowiek będzie gotów się przyznać, kiedy uwierzy, że to go ocali, że w ten sposób zacznie żyć godnie i widzieć swoje życie, jakim jest. Wiara to powierzyć siebie Bogu, grupie i podjąć decyzję (w Trzecim Kroku), aby oddać swoje życie i wolę pod Jego wpływ, zrezygnować z destrukcyjnego planu opartego na ślepym ego.

Religia a uzależnienie

Doświadczenie religijne - doświadczenie wiary - jest niezwykle ważne dla zbudowania motywacji do zdrowienia. Uzależnienie jest cierpieniem bezsensownym, zaś proces zdrowienia dla osoby uzależnionej jest niewątpliwie także cierpieniem. Powstaje pytanie, jak zdrowieć i udźwignąć cierpienie z tego wynikające przy naturalnej tendencji do szukania dobrego samopoczucia. Trudno mówić przy cierpieniu o dobrym samopoczuciu, niełatwo uzasadnić proces zdrowienia, w którym trudno uniknąć cierpienia. Doświadczenie religijne ma tu ogromne znaczenie, może pomóc je zrozumieć i pozytywnie przeformułować.
Niezwykłość uzależnienia polega na tym, że można mu się przeciwstawić jedynie przez permanentny rozwój. To genialna choroba, która funduje człowiekowi kryzys, a wyjście z niego to podjęcie rozwoju wewnętrznego, wejście na drogę dojrzałości życiowej. Jeśli nie podejmie się tego rozwoju, uaktywnią się wszystkie mechanizmy choroby, wysiłek rozwoju wewnętrznego stwarza szansę na ich zatrzymanie. Ale to zatrzymanie daje chwilową ulgę, która powoduje iluzję, że jest dobrze i chęć odpuszczenia sobie, nie pracowania nad sobą. Samozadowolenie może okazać się pułapką: może prowadzić do chęci wzięcia urlopu od swojego rozwoju.
Wiara wzywa do celu, do wprowadzania sensu, do skupienia się na tym, co jest istotą życia. Wzywa do wysiłku, rozwoju wewnętrznego, do uczłowieczania siebie - do transcendowania, czyli przekraczania swoich granic, swojej beznadziei, bezradności, bezsiły. Na poziomie wiary jest możliwe wewnętrzne uzdrowienie ludzkiej natury, jej przeobrażenie, podniesienie się z popiołu. Bóg mówi do człowieka: "Zabieram ci twoją skamielinę bólu i daję serce z ciała, żywe, empatyczne, wzajemne". Relacja z Bogiem osobowym wyprowadza człowieka z labiryntu zagubienia, chaosu, dreptania w miejscu wokół własnej rany. To On może zamienić ludzką ranę w perłę, "Moc w słabości się doskonali", Bóg nie dobija człowieka, nie wyrzeka się swojego dzieła, przychodzi i je ratuje, pochyla się nad każdym, mówi "moje dziecko".
Skoro Bóg taki dobry, to dlaczego się Go boimy? Ponieważ Go nie znamy, projektujemy na niego wszystkie nasze rany, przypisując mu swoje nieszczęścia. Bóg w ludzkich umysłach to czasem cień obaw, smutków i zaniedbań, to bożek, na którego przerzucamy naszą odpowiedzialność za życie. Cudownie mieć ojca, matkę, nauczyciela, którym można przypisać winę za nasze nieszczęśliwe życie, powiedzieć: "To przez Ciebie". Wtedy nie muszę brać za nie odpowiedzialności, zmieniać swojej natury. Nie muszę dojrzewać, mogę być w wieku 50 lat małym, zranionym dzieckiem, skoro inni zawalili i są winni temu, co się ze mną dzieje. Nie ma ludzi, którzy nie dostali lekcji od życia lub od innych ludzi. Bóg też dostał od człowieka policzek, posłał swojego Syna, który przyniósł miłość, objawił ją, dawał ją za darmo. Został za to odrzucony, tę miłość ukrzyżowano, wielokrotnie krzyżuje się miłość w życiu człowieka.
Poczucie winy, poczucie krzywdy bywa przeżywane jako rana na ludzkiej godności, brak szacunku do siebie, odarcie z poczucia, że się jest Osobą. To poczucie, że się jest fragmentem, rzeczą, czymś zbędnym, istotą bez miejsca, odrzuconą, potępioną. Potępiają i oskarżają nas nasze winy i rany, które domagają się odwetu, odbierają nam wolność. Oddać, wypłacić - ale przecież nigdy nie oddasz, a jeśli oddasz, staniesz się jak ten, który skrzywdził. Psychologicznie często nie udaje się rozstać z traumą, a Bóg daje miłosierdzie, wybaczenie. Nie jesteśmy stworzeni do kąsania, bicia, do niewoli od własnego smutku.
Człowiek po zranieniach, który ma poczucie, że utracił godność, często nie pozwala, aby rozwinęła się w nim miłość. Z żalu i rozpaczy czyni pomnik, na swojej zranionej piersi wiesza kolejne ordery. Jest stęskniony miłości, na którą nie musi zasługiwać, może ją po prostu otrzymać za darmo, ale musi się otworzyć, przyznać, że cierpi na jej brak i uwierzyć, że może ją dostać. Bóg zawsze daje miłość, czy człowiek tego chce, czy nie, ale nie zawsze człowiek jest gotowy ją przyjąć, bo uważa, że nie zasłużył: myśli, że najpierw musi stać się święty, doskonały. Miłość Boga nie zależy od nas, ale od Niego samego. On nie potrzebuje naszych rekordów, chce nam dać siebie darmo, ale to takie nieprawdopodobne w świecie zależności i wymiany.
W modlitwie Ojcze nasz mówicie do Boga: "Chleba powszedniego daj nam dzisiaj". Co jest tym chlebem dnia powszedniego, czego potrzebujemy, aby nasycić swoje głody? Bóg mówi: "Proś o to, nie bądź głodny". Największy talent człowieka to zdolność do miłości, kochania i bycia kochanym, dlatego niespokojne jest serce, które szuka miłości i nigdy nie znajduje jej tyle na tym świecie, żeby nie pragnąć więcej. Głód naszego serca prowadzi nas ku Bogu - miłości nieskończonej.
Wśród ludzi uzależnionych nie brakuje także zranionych przez osoby, od których oczekiwali tylko miłości i to w najlepszym wydaniu - czasem są to rodzice, inne bliskie osoby, też kapłani. Te doświadczenia powodują odrzucenie wraz z bólem zranionego serca całego dobrego dziedzictwa, systemu wartości, wiary, religii. Czasami ci ludzie mówią: "Religia jest do niczego, Kościół jest do niczego, mój dom był do niczego". Zamykają się na wiele lat przed zapoczątkowanym tam życiem duchowym, w tunelu bez wyjścia, który ich przeraża, ale też zamyka na innych ludzi, którzy chcą im dać trochę światła. Zamrożenie fragmentu serca to czasem zamrożenie całego życia. Tęsknota za miłością bezwarunkową to tęsknota za Bogiem, On nie stawia takich warunków, jakie czasem stawiali nasi rodzice, nauczyciele, wychowawcy.
Kiedyś starsze kobiety uczyły młode, jak gotować, jak opiekować się dziećmi, tłumaczyły, na czym polega świat kobiecy. Kiedyś starsi mężczyźni uczyli młodych, jak naprawić dach, wykarczować las, zdobyć serce kobiety. Mistrzowie duchowi mieli swoich uczniów, których wprowadzali w tajemnicę życia. I tak budowała się więź międzypokoleniowa, sztafety mądrości, kultury, wiary, wspólnoty.
Wszyscy poszukujemy odpowiedzi na pytanie: kim jestem, dlaczego żyję i umieram? Wszyscy jesteśmy w drodze i nie jesteśmy samowystarczalni. Życie nie należy do nas, to my należymy do życia. Od chwili narodzin rozpoczynamy wędrówkę, która powinna nas doprowadzić do stania się prawdziwymi osobami, istotami samodzielnymi, potrafiącymi dokonywać wolnych wyborów, zdolnymi poświecić się swoim ideałom. Dziś szukamy źródeł prawdziwego życia. Szczęśliwi ci, którzy nie ustają w drodze.



logo-z-napisem-białe