Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Samodzielność dzieci

Aleksandra Karasowska

Rok: 2001
Czasopismo: Remedium
Numer: 11

Samodzielność dziecka budzi w rodzicach sprzeczne uczucia- z jednej strony nadzieję, że będzie sobie radziło samo i dumę z dobrze spełnionego obowiązku rodzicielskiego, z drugiej obawy o jego bezpieczeństwo, a także poczucie pustki i straty: "już mnie nie potrzebuje". Rola rodziców zmienia się wraz z wiekiem dziecka: w miarę wzrostu jego możliwości, rodzice powierzają mu coraz więcej odpowiedzialności. Zdarza się jednak rodzice zatrzymują się na jakimś etapie, nie pozwalając dziecku dorosnąć. Nie są świadomi, że używając dziecka do zaspokojenia swoich potrzeb- blokują jego rozwój.
Podczas zajęć "Szkoły dla rodziców" osoba prowadząca zadała prowokacyjne pytanie: "Do czego służą nam dzieci?" Rodzice byli skonsternowani i oburzeni: "Przecież dzieci to nie przedmioty, jak mogą nam do czegoś służyć?" Jednak zachęceni, wniknęli wgłąb siebie i powstała długa lista rodzicielskich potrzeb, które zaspakajają używając dzieci. Dla rodziców był to ważny moment- odkrycie własnych potrzeb umożliwiło podjęcie decyzji, na ile i w jaki sposób będą je zaspokajać w relacji z dzieckiem.
Dążenie do samodzielności jest potrzebą rozwojową dziecka. Jednak ono również przeżywa rozterki- z jednej strony pragnie niezależności od rodziców, z drugiej obawia się jej. Stawianie samodzielnych kroków wymaga wysiłku i odwagi. Jeżeli rodzice nie wspierają go w tym- zadanie staje się szczególnie trudne. Nadmiar troski i opieki dziecko odbiera jako brak zaufania: " to dla ciebie za trudne, nie poradzisz sobie z tym". W takim przypadku może zabraknąć mu siły do wykonania kroku w kierunku samodzielności- i wycofuje się.
Rozwój zostaje zablokowany, dziecko przeżywa frustrację, którą często odreagowuje na rodzicach. Z czasem może dojść do utrwalenia się niekorzystnych, nieadekwatnych do wieku zachowań.
Monika i Kubuś

Kubusia poznałam, gdy miał około czterech lat. Był to drobny, śliczny i bardzo miły chłopczyk, jednak zachowywał się i wyglądał jak znacznie młodsze dziecko. Miał duży zasób słownictwa, ale mówił w dziecinny, zdrobniały sposób, był bardzo skoncentrowany na sobie, bez przerwy angażował uwagę dorosłych i nie potrafił nawet przez chwilę zająć się sobą. Jego mama, Monika, zwróciła się do mnie o pomoc, gdy zauważyła, że synek jest znacznie mniej samodzielny w porównaniu do innych dzieci. Z jej relacji dowiedziałam się, że Kubuś jest poważnie chory na astmę i uczulony na wiele pokarmów. Z powodu duszności wielokrotnie trafiał do szpitala, także słabo przybierał na wadze i jego zdrowie znalazło się w centrum zainteresowania całej rodziny, włącznie z babciami i dziadkami. Wychowywał się w otoczeniu osób dorosłych, nie miał rodzeństwa i nie chodził do przedszkola. Każdy dzień Kubusia obracał się wokół jedzenia. Opiekujące się nim osoby prześcigały się w pomysłach jak skutecznie nakarmić chłopca: był karmiony zmiksowanym pożywieniem, z butelki lub łyżeczką, podczas zabawy lub oglądania telewizji. Monika czuła się zmęczona zachowaniem synka: "on mi wchodzi na głowę". Jako cel postawiła sobie nauczenie Kubusia samodzielności. Była świadoma tego, że chłopiec w wielu sytuacjach zachowuje się nieadekwatnie do swojego wieku i możliwości, ale nie wiedziała, jak temu zaradzić. Szczególnie trudna wydawała jej się sprawa jedzenia, ponieważ Kubuś "był niejadkiem i gdyby go nie karmiono, z pewnością umarłby z głodu". Powiedziałam Monice, że realizacja celu, który sobie postawiła będzie wymagała długofalowej strategii w pracy z Kubusiem. Zaproponowałam jej uczestnictwo w "Szkole dla rodziców" i konsultacje indywidualne.
Monika dokonała kilka ważnych odkryć. Zrozumiała, że w wychowaniu Kubusia zostały zachwiane proporcje pomiędzy dawaniem miłości a stawianiem wymagań. Chłopiec "wchodząc na głowę", domagał się postawienia granic. Odkryła też, że odbiera synkowi odpowiedzialność za sprawy, które tak naprawdę należą do niego np. ubieranie się, jedzenie. Zaczęła wprowadzać różne zmiany, zachęcać Kubusia do samodzielności i natrafiła na opór- nie tylko ze strony chłopca, ale przede wszystkim męża i dziadków. Dopiero zajęcia na temat uwalniania dzieci od destrukcyjnych ról, które pełnią, pozwoliły jej zrozumieć mechanizmy działające w jej rodzinie. Monika dostrzegła dwie role Kubusia: "dzidziuś" i "niejadek", które były utrwalone nie tylko w jego zachowaniu, ale także myśleniu o sobie np. na propozycję zrobienia czegoś samodzielnie odpowiadał "nie umiem" i reagował płaczem i wybuchem złości. Wyglądało na to, że chłopiec nie wierzy w siebie i boi się spróbować nowych zachowań. Monika zrozumiała, że musi pomóc Kubusiowi spojrzeć na siebie inaczej, jak na chłopca, który potrafi samodzielnie się ubrać, posprzątać po sobie zabawki, jeść posiłek.
W pewnym momencie Monika miała odwagę także przyjrzeć się w jaki sposób ona sama powstrzymała rozwój chłopca, używając go do zaspokojenia własnych potrzeb. Najprzyjemniejszy był dla niej czas niemowlęctwa- bliskiego kontaktu fizycznego, karmienia piersią, pełnej zależności dziecka od niej. Stan symbiozy dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Dorastanie chłopca i przejawy jego samodzielności budziły lęk i poczucie utraty "on mnie już nie potrzebuje, dorośnie i w końcu odejdzie". Związek z mężem- alkoholikiem nie dawał jej oparcia i nieświadomie poszukiwała zaspokojenia swoich potrzeb w relacji z dzieckiem. Zrozumiała, że karmienie synka i cała ta wrzawa wokół jego jedzenia dawała jej poczucie, że utrzymanie dziecka przy życiu wciąż zależy od niej. Śpiąc z synkiem w jednym łóżku czuła się bezpieczniejsza i mniej samotna. To odkrycie było dla niej wstrząsem, ale także dało siłę do pracy nad zmianą. Monika poczuła się odpowiedzialna za zaspokojenie własnych potrzeb i rozwiązanie swoich problemów (zdecydowała się na terapię) a także na uwolnienie Kubusia od narzuconej mu roli. Nie było to łatwe, ponieważ rola utrwaliła się także w świadomości otoczenia. Zarówno ojciec jak i dziadkowie chłopca byli przekonani, że bez ich pomocy Kubuś nie poradzi sobie i umrze z głodu. Wszelkie próby, które podejmowała Monika, żeby zachęcić ich do współpracy, skończyły się fiaskiem. W tej sytuacji bardzo zdeterminowana, zdecydowała się działać sama. Korzystając z pomocy grupy, opracowała "strategię dla Kubusia". Celem było pomóc dziecku spojrzeć na siebie inaczej- jak na chłopca, który potrafi samodzielnie się ubrać, posprzątać po sobie zabawki, zjeść posiłek. Zaczęła od prostych zadań związanych z samoobsługą. Zachęcała chłopca do wykonania czynności, jednocześnie okazując zrozumienie gdy przeżywał trudności i frustrację i odzwierciedlając najdrobniejsze sukcesy:
" Nie jest łatwo samemu się ubrać, ale ty to potrafisz. Zobacz, już zapiąłeś dwa guziczki".
Po pewnym czasie Kubuś zaczął się ubierać samodzielnie i wyraźnie sprawiało mu to satysfakcję. Ten sukces dodał Monice siły do zmierzenia się z trudniejszym problemem- dotyczącym jedzenia. W wyniku nadmiernej ingerencji otoczenia w odżywianie Kubusia, została zakłócona naturalna regulacja- chłopiec nie miał szansy odczuć głodu i samemu sięgnąć po pokarm. Jedzenie stało się dla niego nieprzyjemną, przymusową czynnością, której unikał. Odmowa jedzenia była jedynym sposobem obrony przed natarczywością opiekunów. Monika zrozumiała, że Kubuś musi poczuć głód, żeby zaczął sam jeść. Opracowałyśmy plan- Monika miała cztery razy dziennie, o określonych porach stawiać na stół posiłek i po pewnym czasie zabierać go, bez względu na to czy chłopiec zjadł. Było to trudne zadanie- Monika musiała się uporać z własnymi obawami, że zagłodzi dziecko na śmierć. Zdecydowała, że akcję przeprowadzi, gdy będzie z synkiem sama, tak żeby inne osoby go nie dokarmiały. Ustaliłyśmy, że w chwilach krytycznych będzie korzystać ze wsparcia mojego lub innej zaprzyjaźnionej osoby.
Kubuś wytrzymał tydzień. Przez ten czas nie jadł prawie nic, aż w końcu rzucił się na jedzenie i zaczął jeść samodzielnie. Monika przeżywała katusze, jednak postanowiła zaufać synkowi, że sobie poradzi i wytrwała w tym. Od tego czasu w ich wzajemnej relacji zaczęły zachodzić zmiany. Kubuś stawał się coraz bardziej samodzielny i dojrzały, a Monika widząc jego siłę, stawiała przed nim kolejne wyzwania. Poprawiła się też jego wymowa- przestał po dziecinnemu zdrabniać wyrazy. Jeszcze przez pewien czas, w kontaktach z dziadkami zachowywał się jak "dzidziuś"- pozwalał się ubierać, karmić, kaprysił, aż w końcu kiedyś postawił babci granice, twierdząc, że jest już duży i potrafi jeść samodzielnie. Zaczął też chodzić do przedszkola i dobrze sobie radził w kontaktach z rówieśnikami. W wieku siedmiu lat Kubuś był dojrzałym emocjonalnie, dobrze rozwiniętym chłopcem, gotowym do podjęcia szkolnych zadań. Jego stan zdrowia znacznie się poprawił.

Hania i Michał

Hania wyszła za mąż w wieku dwudziestu lat i wkrótce zaszła w ciążę. Ze swojego dzieciństwa najbardziej zapamiętała pijanego i agresywnego ojca, zapłakaną, bezradną matkę, ucieczki z domu i swój własny strach. Dorastając obiecywała sobie, że jej dzieci będą się wychowywały w bezpiecznym, szczęśliwym domu. Marzenia o rodzinie zaczęły się rozsypywać jeszcze przed urodzeniem Michała. Mąż okazał się podobny do ojca Hani- często zaglądał do kieliszka, nie szczędził jej obelg i szturchańców. Po kilku latach upokorzenia, Hania zdecydowała się odejść. Stanęła przed zadaniem samotnego wychowania dwóch synów. Młodszy zawsze wydawał jej się silniejszy, nie zaznał krzywdy, która stała się udziałem starszego. Wobec Michała czuła się bardzo winna: "zabrałam mu dzieciństwo, był taki malutki i musiał patrzeć na te wszystkie awantury". Przez następne lata starała mu się to wynagrodzić. Zaspokajała potrzeby materialne chłopca, obsługiwała go, dawała dużo swobody, nie stawiając prawie żadnych wymagań. Michał dorastał w przekonaniu, że wszystko mu się należy i wszystko mu wolno. Nie uczył się i co rusz popadał w kłopoty w szkole, ale zawsze mógł liczyć na ratunek ze strony matki. Hania miała dla niego wiele usprawiedliwień: " Jest młody, musi się wyszumieć, miał trudne dzieciństwo". Pocieszała się, że "jak będzie starszy, zmądrzeje, weźmie się za naukę i pracę". Z trudem przepchnęła go przez szkołę średnią i wtedy nastąpił kryzys. Michał nie dostał się na studia i "osiadł w domu". Zamykał się w swoim pokoju, czasami spotykał się z kolegami, a poza tym nic nie robił. Hania twierdziła, że trudno z nim wytrzymać: "jest wiecznie niezadowolony, rozdrażniony, opryskliwy". Za swoje niepowodzenia obwiniał matkę "Przez ciebie mam zmarnowane życie". Próbowała znaleźć mu pracę, ale chłopak nie poszedł nawet na rozmowę wstępną. Po pół roku Hania zrozumiała, że coś jest nie tak, zaczęła szukać pomocy i trafiła do mnie. Była jednocześnie rozdrażniona( "on jest nieodpowiedzialny, nie uczy się nie pracuje i muszę go utrzymywać") i pełna poczucia winy ( " to pewnie przez to, że został skrzywdzony w dzieciństwie i wychowywał się bez ojca"). Zapytała mnie, co ma zrobić, żeby Michał podjął pracę. Sytuacja był trudna. Z relacji Hani zorientowałam się, że Michał, choć był już dorosły, dotychczas nie zetknął się z prawdziwym życiem. Wychowywany pod nadopiekuńczymi skrzydłami matki, nie ponosił konsekwencji swoich zachowań i nie miał szansy poczuć odpowiedzialności za siebie. Start w dorosłość musiał mu się wydawać przerażający, a wygodne i bezpieczne życie u boku matki raczej nie zachęcało do podejmowania trudnych kroków. Jednak z drugiej strony czuł się sfrustrowany, ponieważ nie podjął wyzwań naturalnych dla ludzi w jego wieku. Obserwując kolegów, którzy się uczyli lub pracowali, musiał doświadczać poczucia nieadekwatności. Bez względu na to jak bardzo Michał był niedojrzały, czas na jego wychowanie już się skończył. Podejmowanie przez matkę próby "usamodzielnienia" chłopaka, a w szczególności załatwianie mu pracy, tylko pogarszały sprawę-utwierdzały go w przekonaniu, że matka wciąż myśli i działa za niego. Było dla mnie jasne, że Michał potrzebuje silnego bodźca , który go zmusi do rozwinięcia skrzydeł i startu w dorosłość.
Tak więc Hania miała do wykonania trudne zadania- "wypchnięcie z gniazda" dorosłego syna. Jednak Hania nie wyglądała na gotową do podjęcia takiego kroku. Zastanawiałam się, jak mogę jej pomóc zrozumieć, czego teraz potrzebuje Michał. Widziałam przed sobą silną kobietę, która wybrnęła z wielu trudnych sytuacji. Pomyślałam, że mogę się odwołać do jej własnych doświadczeń. Zapytałam Hanię, co jej pomogło stanąć na własnych nogach i stać się dorosłą osobą. Wymieniła kilka takich rzeczy: świadomość, że może liczyć tylko na siebie, pragnienie niezależności od rodziny, zarabiania własnych pieniędzy, stworzenia własnego domu, w którym będzie mogła żyć " po swojemu". Mówiła o tym z wyraźną dumą i satysfakcją. Zapytałam czy sądzi, że Michał też może przeżywać podobne pragnienia. Stwierdziła, że tak, ale " jemu jest za dobrze, za łatwo, mnie życie zahartowało, a jemu chciałam tego oszczędzić i pewnie dlatego teraz jest taki słaby".
Powiedziałam Hani, że nieodpowiedzialność, niedojrzałość Michała, to tylko rola, którą odgrywa, że wewnątrz, w sobie ma siłę, którą trzeba mu pomóc wyzwolić. Poprosiłam, żeby odwołując się do własnych doświadczeń, pomyślała, jak można to zrobić. Zobaczyłam błysk w jej oczach i już wiedziałam, że zrozumiała. Powiedziała: "Muszę przestać go utrzymywać, tak naprawdę już od dawna to czułam". Od tego momentu zaczęła się praca Hani. Najpierw musiała się zmierzyć z poczuciem winy- chodziło o to, żeby przestała patrzeć na Michała jak na skrzywdzone dziecko. Pomogły jej w tym również własne doświadczenia, przecież sama przeszła piekło i wydobyła się z tego. Następnie poszukiwała przejawów siły Michała- to był ważny krok, żeby " wypchnąć go z gniazda", musiała uwierzyć że "potrafi latać", zaufać mu. Hania wypisała wszystkie sytuacje, w których Michał sobie poradził: w kontaktach z rówieśnikami, w realizacji własnych zainteresowań, w szkole np. jak w ostatniej chwili potrafił się zmobilizować i nadrobić zaległości przed końcem roku szkolnego.
Wreszcie przyszedł czas na przygotowanie się do rozmowy z Michałem. Hania postanowiła zawrzeć kontrakt: dać mu dwa miesiące czasu na znalezienie pracy, podczas których będzie go jeszcze utrzymywać. Po tym czasie miał przejść na własne utrzymanie.
Oddając synowi odpowiedzialność za własne życie, Hania chciała mu też przekazać, że wierzy w jego siły. Powiedziała synowi, że jest dorosły, odpowiedzialny i na pewno potrafi znaleźć sobie pracę. Przypomniała mu sytuacje, w których wcześniej sobie poradził. Podobno Michał słuchał uważnie i wydawało się, że coś z tego przyjął. Zadaniem Hani było teraz zająć się swoimi sprawami i powstrzymać się od kontrolowania syna w jego poszukiwaniach pracy. Hania przyszła do mnie po dwóch miesiącach. Była zmartwiona ponieważ chłopak wciąż nie pracował. Obserwowała go, widziała, że podjął jakieś starania, ale robił to nieskutecznie np. zaspał i nie poszedł na umówioną rozmowę. Dotychczas starała się nie wtrącać, choć wiele ją to kosztowało. Teraz czuła się wściekła i bezradna, utwierdziła się w przekonaniu, że Michał "naprawdę jest nieodpowiedzialny". Przypomniałam jej, że Michał kiedy chciał, potrafił dbać o swoje sprawy i zapytałam dlaczego, jej zdaniem, teraz nie podjął odpowiedzialności. Hania znalazła jeden powód: nie potraktował poważnie kontraktu, ponieważ nie wierzył, że ona przestanie go utrzymywać. Zastanawiała się co teraz może zrobić. Wiedziałam, ze jest jej ciężko. Poprosiłam, żeby wyobraziła sobie przyszłość swoją i Michała- za kilka lat. Hania była rozdarta. Utrzymywanie dorosłego syna było dla niej coraz większym ciężarem: "on się stanie pasożytem, będę go niosła jak garb na plecach, kosztem siebie i młodszego syna". Z drugiej strony obawiała się odmówić Michałowi utrzymania: "to taki drastyczny krok, co ze mnie za matka, co powiedzą ludzie, rodzina; on mnie znienawidzi, skrzywdzę go, może się załamać i pójść kraść". Zapytałam Hanię, czy widzi w tej sytuacji jakieś korzyści dla Michała. Stwierdziła, że dla niego może to być szansa na wybrnięcie z kryzysu. Podzieliłam się z nią pewną myślą, która mnie samej kiedyś wydała się ważna: "Miarą dobrego rodzica czasami jest to, czego nie zrobi dla swojego dziecka" [1]. Powiedziałam też, że moim zdaniem okazując stanowczość, może Michałowi dać coś, czego teraz mu brakuje: zaufanie i wiarę we własne siły. Wychodząc z mojego gabinetu Hania nie wiedziała jeszcze co zrobi. To była trudna decyzja i musiała ją podjąć sama, ja tylko mogłam jej towarzyszyć.
Ponownie spotkałam Hanię dopiero po roku. Opisała mi długą drogę, jaką przeszła w związku z Michałem. Początkowo przestała dawać mu jakiekolwiek pieniądze, nawet na przejazdy tramwajem. Chłopak ograniczył swoje potrzeby, ale nadal nie pracował. Wreszcie zdeterminowana trudną sytuacją finansową, stwierdziła, że utrzymując go, nie może zaspokoić potrzeb młodszego syna, który jeszcze się uczył. Odmówiła mu jedzenia w domu i
dała miesiąc czasu na znalezienie mieszkania. "To był najtrudniejszy krok, czułam się jak wyrodna matka, cała rodzina była przeciwko mnie, ale już nie widziałam innego wyjścia". Michał postawiony w takiej sytuacji, najpierw podjął pracę u kolegi w barze - za jedzenie. Potem wyprowadził się do babci, która oferowała mu utrzymanie i zerwał kontakt z matką. Finał rozegrał się kilka miesięcy później- Michał zapukał do drzwi i wręczył Hani pieniądze. Była to jego pierwsza, własnoręcznie zarobiona pensja. Znalazł stałą pracę, był z siebie bardzo zadowolony. Podziękował Hani za to, co dla niego zrobiła i zapytał, czy jeszcze jakiś czas mógłby u niej mieszkać, płacąc za własne utrzymanie. Hania była szczęśliwa- teraz już wiedziała , że jej syn dojrzał i podjął odpowiedzialność za własne życie.

[1] Faber, Mazlisch- "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci"










logo-z-napisem-białe