Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Szczególne ofiary - bite alkoholiczki

Grażyna Płachcińska

Rok: 2004
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 1

Ofiarami przemocy są najczęściej żony i dzieci
pijących mężczyzn - o tego rodzaju przemocy pisze się
najwięcej. Przemoc stosowana jest też przez osoby
współuzależnione wobec ich uzależnionych bliskich, i to zarówno jeszcze pijących, jak i będących już w abstynencji. Często stosują ją mężczyźni wobec kobiet-alkoholiczek. Myślę, że maltretowanym niealkoholiczkom łatwiej sięgnąć po
pomoc, bo przynajmniej opinia społeczna jest po ich
stronie. Dla alkoholiczek jest to trudniejsze.

Trudniejsze, gdyż - mimo współczucia i potępienia agresywnych zachowań sprawcy - nawet u osób pomagających rodzi się myśl: "Trudno się dziwić mężowi, że nie wytrzymuje i leje ją, to z bezradności i bezsilnoś-ci". W takiej sytuacji mimo niezgody na przemoc powstaje jednak jakiś rodzaj usprawiedliwienia, a tym samym cichej zgody na tego rodzaju zachowania. Zwłaszcza gdy współuzależniony mężczyzna sam jest osobą niepijącą. Uzależnione kobiety również podzielają społecznie utrwalone przekonanie, że z powodu samego uzależnienia są gorszymi kobietami, matkami, żonami. A jeśli on nie pije, to taka żona jest gorsza w dwójnasób i dlatego właściwie nie należy jej się pomoc - zatem rzadziej po nią sięga.
Zenon ma wyższe wykształcenie, jest żonaty od dziesięciu lat, pije sporadycznie. Uważa, że "alkohol jest dla ludzi, tylko trzeba pić z głową", a jego żona Katarzyna nie ma głowy do picia. Oboje lubią się bawić. Mają ośmioletniego syna. On "przyciągnął" żonę do terapeuty, "żeby wbić jej do głowy, że albo ma pić z głową, albo nie pić wcale - siedzieć w domu, nie przynosić mu wstydu i nie denerwować go". Z trudem zgodził się na oddzielne rozmowy z obojgiem. W trakcie opowieści o piciu żony i swoich próbach ograniczania jej picia, mówi: "Czasem już nie wytrzymywałem i ją zlałem. Nerwy mi puszczały. Jak dostała manto, to na parę dni był spokój - nie piła i siedziała w domu. Jej koleżaneczki już dawno pogoniłem. Jak mam ją pod stałą kontrolą, to nie pije. Robię naloty w domu: wyskakuję z pracy i sprawdzam, co robi i czy jest trzeźwa. Ale nie zawsze mi się uda ją upilnować".
W dalszej rozmowie okazało się, że od dwóch lat Zenon bije żonę za każdym razem, kiedy wypije bez jego kontroli - "nie pod moim okiem, bo wtedy się upija". I to bije dotkliwie: po twarzy, po brzuchu, kopie, wyzywa i wrzeszczy: "Mam nadzieję, że w końcu zmuszę ją do tego, żeby nie piła i zachowywała się jak żona". Do głowy mu nie przyszło, że jego zachowania to jednoznacznie przemoc; on tylko chciał ją "wychować na porządnego człowieka, a same słowa nie wystarczają". Od terapeuty zaś oczekiwał pomocy w tym "wychowywaniu" żony. Uważał, że on sam żadnej pomocy nie potrzebuje. "Jak ona - mówił - nie będzie piła, to ja nie będę musiał jej lać".
Początkowo zgodził się na pracę własną tylko pod pretekstem uczenia się innych, zgodnych z prawem "sposobów oddziaływania na życie rodzinne". Jednak warunkiem "udostępnienia" tych nowych sposobów było natychmiastowe zaprzestanie przemocy. W trakcie kolejnych spotkań Zenon uświadamiał sobie konsekwencje swoich zachowań i rozpoznawał ich źródła, a także poznawał swoje współuzależnienie i pracował nad nim. Jednym ze źródeł przekonania, że bicie to sposób na wymuszenie pożądanych zachowań, był wzorzec silnego mężczyzny: bo silny mężczyzna to taki, który "wie najlepiej, jak ma wyglądać małżeństwo i rodzina, jak to wszystko ma funkcjonować". Mówił: "Taki, któremu żona pije i który nie może sobie z nią poradzić (nie z jej piciem, ale z nią), to jest słaby, miękki facet. To d… nie chłop, to wstyd".
Katarzyna długo minimalizowała fakty: "Uderzył mnie raz czy dwa, ale ja na to zasłużyłam, bo przecież piłam. On już nie miał na mnie rady". Pytana, czy nie myślała, żeby wezwać policję, kiedy była bita i wyzywana, mówiła: "Przecież i tak jemu przyznaliby rację, bo ja byłam wypita". I trudno było nie zgodzić się z tym zdaniem Katarzyny. Pamiętam wypowiedź innego męża bijącego żonę, który wprawdzie sam również pił, ale od interweniującego policjanta usłyszał, że ma nie bić swojej kobiety, ale jak już musi, to tak, żeby nie poszedł siedzieć.
Można byłoby się spodziewać, że wraz z podjęciem leczenia odwykowego i trwaniem w abstynencji przemoc w rodzinie ustaje. Niestety, często jest inaczej. Wiadomo, że współuzależnieni mężczyźni rzadko i niechętnie podejmują terapię: zwykle "doprowadzają" na leczenie żonę, życzą sobie, "żeby ją naprawić", i nie decydują się na podjęcie współpracy z placówką odwykową. Z trudem przyjmują informacje, że zmianie musi ulec cały system funkcjonowania rodziny, a do tego potrzebne jest również ich leczenie: nie tylko współuzależnienia, ale i zachowań przemocowych. Taki mężczyzna najczęściej uważa, że to żona ma się "całkowicie zmienić", a on już zrobił, co do niego należało, i nic więcej nie musi.
Tak więc czasem na światło dzienne wychodzi fakt, że przemoc w rodzinie trwa nadal, mimo że żona już długo nie pije. Jest bita rzadziej albo wcale, bo nie ma już bezpośredniego pretekstu do agresji fizycznej, czyli alkoholu, ale poza tym niewiele się zmieniło. Hanna nie używała alkoholu już trzy lata. Dzieci z mężem nie mieli. Kiedy piła, mąż bił ją i wyzywał, a ona nigdy nie skarżyła się, nie wzywała policji. Na leczenie przyszła, gdyż on jej kazał, ale też szybko się na to zgodziła, bo przychodzenie do poradni było jedynym legalnym wyjściem z domu, do ludzi. "To niech już będę nawet alkoholiczką" - myślała. W trakcie terapii ani razu nie powiedziała o codziennym dręczeniu i poniżaniu, jakiego doznawała od męża. To, że jej nie bił, było już wystarczającą nagrodą za niepicie. A do codziennej porcji epitetów i rosnących wymagań była przyzwyczajona: "Uodporniłam się na jego wyzwiska, to już tyle lat. A poza tym piłam, wstydził się za mnie, dzieci mu nie urodziłam, to na kimś musi się wyładować". O gehennie w domu zaczęła mówić dopiero zastanawiając się, dlaczego nie może spać, stale chce jej się płakać, odczuwa na przemian złość i żal do męża.
Nie dawała sobie prawa do tych uczuć, bo "przecież go zawiodłam i w dodatku jestem alkoholiczką". Już w trakcie abstynencji tylko "czasem ją szturchnął", wprawdzie boleś-nie, "tak że miałam siniaki, ale to nie to bicie, co wtedy, jak piłam". O sobie w roli żony myślała trochę jak o przedmiocie, zachowania i słowa męża utwierdzały ją w takim myśleniu: że żona jest czymś w rodzaju skrzyżowania twardego worka treningowego, służącego do wyładowywania wszelkich frustracji męża, z miękkim opatrunkiem na rany jego duszy i ciała. A już z pewnością nie jest kimś, nie jest osobą.
Poprzez leczenie odwykowe, udział w mityngach AA, pogłębioną terapię Hanna zaczęła uświadamiać sobie, kim jest, kim chce być i jak chce traktować samą siebie oraz jak inni - w tym mąż - mają ją traktować. Najtrudniej było jej uznać, że może mieć oczekiwania wobec męża: może pragnąć, żeby traktował ją z szacunkiem i tego od niego wymagać. Niestety, mąż Hanny nie dał się namówić na terapię rodzinną i małżonkowie się rozstali. On nie był w stanie podjąć własnej zmiany, mimo że cierpiał z powodu rozstania, o którym zadecydowała Hanna.
Większości współuzależnionych mężczyzn ogromnie trudno jest systematycznie uczestniczyć we własnej terapii. Najczęściej ograniczają się do pojedynczych interwencji dla przywrócenia dawnej równowagi systemu rodzinnego, tyle że pozbawionego alkoholu. Leczenie współuzależnienia wiąże się bowiem z koniecznością dostrzeżenia własnych deficytów i nieumiejętności oraz weryfikacji nieużytecznych, często szkodliwych stereotypów myślenia o rodzinie i swoim w niej funkcjonowaniu. Oznacza też konieczność wzięcia odpowiedzialności za swoje zachowania, w tym - a może przede wszystkim - za przemoc, zarówno fizyczną, jak i słowną. I często już im nie starcza odwagi, żeby rozpocząć proces zmiany.



logo-z-napisem-białe