Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Trójkąt, który ratował ludziom życie

Małgorzata Matusik-Belik

Rok: 2006
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 7-8/162-163

Wiele ważnych spraw w moim życiu zaczęło się od pozornego przypadku, należała do nich praca w odwyku i spotkanie tam Zbyszka, który poza prowadzeniem oddziału odwykowego pełnił również funkcję opiekuna klubu abstynenta. To był rok 1986. Do klubu "Helios" poszłam z ciekawości: pomyślałam, że skoro mam pomagać tym ludziom, to muszę ich lepiej poznać. I zaczęła się moja przygoda z odwykiem, która trwa do dzisiaj. Z czasem poznałam nie tylko klubowiczów, ale ów tajemniczy trójkąt, którego elementy tworzyły: poradnia odwykowa, klub abstynenta i grupa AA.

Grupkę klubowiczów, którą wówczas poznałam, tworzyli niepijący alkoholicy i ich rodziny. Niektórzy z tych zapaleńców skończyli już lub byli w trakcie Studium Pomocy Psychologicznej, prowadzonego wówczas przez Instytut Psychologii Zdrowia i Trzeźwości w ramach programu "Ludzie pomagający ludziom". Wkrótce ja sama zostałam absolwentką studium, trochę pod presją klubowiczów.

Po kilku spotkaniach klubowych wzięłam udział w swoim pierwszym w życiu mitingu AA. Fakt, że był to miting otwarty, zupełnie nie ujmował mu siły oddziaływania. Okazało się, że spotkałam się z tą samą grupą ludzi co w klubie abstynenta. Po jakimś czasie zaczęłam pracować w poradni odwykowej, odbywały się tam już zajęcia grupowe i "robiło się prawdziwą terapię odwykową" bez antikolu. Wtedy poznałam pełny mechanizm funkcjonowania trójkąta: kiedy nowy człowiek pojawiał się w jednym z tych trzech miejsc, wkrótce zostawał stałym bywalcem dwóch pozostałych. Panowało wówczas oczywiste dla wszystkich przekonanie, że "jak chcesz przestać pić, to musisz chodzić do poradni, do klubu i na mitingi AA". Zdecydowana większość tych, którzy wtedy tak funkcjonowali, nie pije do dzisiaj.

A co działo się w samym klubie? W tamtych latach nie było wzorców funkcjonowania klubu, nie istniał program zajęć klubowych - wydarzeniem niezwykłym i bardzo pozytywnym był sam fakt jego istnienia. Klub był wartością samą w sobie, zainicjowaną, zorganizowaną i pielęgnowaną przez samych zainteresowanych.
Pierwsze klubowe pomieszczenie, które pamiętam, było dosyć ponure z wyglądu, umiejscowione w nieciekawej dzielnicy miasta. Wtedy nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Dodatkową wartością była obecność w roli opiekuna klubu Zbyszka, terapeuty z oddziału odwykowego, który cieszył się dużym autorytetem w tym środowisku.

Spotkania klubowe były wówczas dosyć poważne. Pewnie trochę wpływała na nie obecność terapeuty, ale też wynikało to z postawy samych klubowiczów. Byli oni, jak już wspomniałam, bardzo zaangażowani w swój proces zdrowienia, chociaż wtedy nikt jeszcze nie używał takiej terminologii. Dyskusje klubowe były przesiąknięte psychologią - nie zawsze dla mnie, psychologa, zrozumiałą. Rozmawiało się też o nawrotach picia, sama prowadziłam ciekawe zajęcia w klubie na ten temat, nie mając jeszcze żadnego zaplecza teoretycznego ani "metodycznego".

Tak więc sporo wtedy było wątków terapeutycznych i było to dla wszystkich oczywiste, że rozmowy o tym, jak nie pić, są konieczne. Mówiło się: "Człowieku, jak nie chcesz wrócić do picia, to rób coś ze sobą". A robienie czegoś ze sobą oznaczało aktywność, otwartość i uczciwość. Aktywność polegała na obecności wszędzie tam, gdzie byli niepijący alkoholicy, a takich spotkań było coraz więcej. W samym klubie odbywały się nie tylko rozmowy i nieraz gorliwe dyskusje o trzeźwieniu, organizowano też sporo imprez z byle jakiego powodu. Były zwykłe spotkania przy muzyce bez specjalnej okazji, ale też wszystkie okolicznościowe daty z kalendarza stawały się powodem do wspólnych, nieraz długo pamiętanych imprez. Wyliczenie można zacząć od wspólnego Sylwestra z polonezem odtańczonym na dworze przy dźwiękach akordeonu. Zaraz potem bale przebierańców, Dzień Kobiet, Dzień Dziecka, Andrzejki i tak do kolejnego Sylwestra. A w czasie wakacji były obozy terapeutyczne, nie wybierane z oferty krajowej, bo takiej nie było, lecz organizowane od początku do końca przez klubowiczów z ich opiekunem na czele.
Klub Abstynenta był wtedy dla wielu osób drugim domem. Dla niektórych czasami był nawet tym lepszym domem, gdzie można było ogrzać się wzajemną życzliwością. Do dziś pamiętam klimat tamtych spotkań: ludziom chciało się po prostu ze sobą być. Nie trzeba było pracować nad integracją grupy, ponieważ wszyscy nawzajem dbali o siebie. W jaki sposób? Byli na siebie uważni, nie było grupek, no i nie pamiętam żadnych poważnych konfliktów. A już zupełnym przebojem sezonu była przyśpiewka przywieziona z Warszawy: "Dobrze, że jesteś (trzy razy), co by to było, gdyby cię nie było, co by to było". Myślę, że siła jej oddziaływania była taka, jak po zakończeniu profesjonalnego warsztatu pracy nad poczuciem własnej wartości.

Jak dalej potoczyła się historia trójkąta: poradnia - klub - AA? Z czasem figura ta zaczęła zmieniać kształt z powodu kolejno pojawiających się instytucji, odgrywających pozytywną rolę w kształtowaniu raciborskiego środowiska odwykowego. Należały do nich miedzy innymi Gminna Komisja ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, utworzone stanowisko pełnomocnika prezydenta ds. problemów społecznych czy wreszcie kolejne powstające w mieście grupy AA. Pojawiły się też nowe uregulowania prawne dotyczące problemów alkoholowych.

Co w tym czasie działo się z klubem abstynenta? Powoli zaczął tracić swoją siłę oddziaływania. Zanim do tego doszło, klubowicze podjęli jeszcze parę bardzo pożytecznych inicjatyw, między innymi zorganizowali w mieście forum abstynenckie dla różnych środowisk zawodowych, Zaprezentowane tam wykłady i dyskusje były bardzo nowatorskie dla wielu uczestników.
Z upływem czasu jednak zaczęło pojawiać się coraz więcej trudności i w funkcjonowaniu klubu jako instytucji, i w samym środowisku klubowym. Myślę, że przyczyn było co najmniej kilka. Z pewnością ważnym negatywnym czynnikiem było zlikwidowanie funkcji opiekuna klubu. Zabrakło osoby, która z urzędu była formalnym liderem i której obowiązkiem było czuwanie nad prawidłowym funkcjonowaniem wszystkiego. Rola trudna, nic dziwnego, że zaczęło do niej brakować właściwych kandydatów. Z czasem zaczęła też słabnąć silna dotąd więź pomiędzy poszczególnym ogniwami trójkąta: pojawiło się coraz więcej osób, które chodziły tylko do klubu lub tylko do poradni czy tylko na mitingi AA. Być może zresztą było to normalne zjawisko, wynikające z procesu różnicowania się środowiska abstynenckiego i oferty odwykowej. Z pewnością przyczyn osłabnięcia roli klubu było więcej - na pewno wszystkich tutaj nie wymienię.
W ubiegłym roku byłam na dwudziestej rocznicy istnienia klubu. Przetrwał wszystkie kryzysy, obecnie podejmuje nowe inicjatywy, próbuje zaistnieć w zupełnie przecież innej rzeczywistości niż 20 lat temu.

Dzisiaj z dystansu oceniam bardzo pozytywnie fakt powstania klubu abstynenta w moim mieście. Myślę, że odegrał on bardzo ważną rolę w życiu wielu osób, jak również miał pozytywny wpływ na kształtowanie się środowiska abstynenckiego w Raciborzu. Był zaczynem wielu pomysłów i miejscem, które integrowało ludzi.



logo-z-napisem-białe