Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Rodzicielskie dylematy

Zapis dyskusji nt. profilaktyki uzależnień

Rok:
Wydawnictwo:
Miejsce wydania:

    Seminarium naukowe pt.: "Dylematy polskiej profilaktyki problemowej" zorganizowane w ubiegłym roku w Kazimierzu, a także wiele innych spotkań profesjonalistów zajmujących się profilaktyką, pokazuje, że stoją oni wciąż przed licznymi pytaniami, a próbom udzielenia na nie odpowiedzi towarzyszą często gorące dyskusje i spory. Jednym z problemów, który często powraca, jest kwestia postaw rodziców wobec inicjacji alkoholowej ich dzieci oraz potrzeby kształtowania przez nich zachowań młodych ludzi związanych z alkoholem.

Podczas konferencji w Kazimierzu sprawie postaw rodziców wobec inicjacji alkoholowej ich dzieci został poświęcony wielogodzinny panel dyskusyjny z udziałem specjalistów zajmujących się profilaktyką problemową i badaniem jej skuteczności. Debata została poprzedzona wystąpieniami prezentującymi dwa różne stanowiska dotyczące problemu: Czy i jak rodzice powinni uczyć swoje dzieci kontaktowania się z substancjami psychoaktywnymi? Ich autorami byli Janusz Sierosławski (Instytut Psychiatrii i Neurologii, Zakład Badań nad Alkoholem i Toksykomaniami) i dr Krzysztof Wojcieszek (Centrum Metodyczne Pomocy Psychologiczno Pedagogicznej). Wystąpienia uzupełnił koreferat wygłoszony przez dr Antoniego Zielińskiego (Instytut Psychiatrii i Neurologii, Zakład Badań nad Alkoholem i Toksykomaniami).

"Zaklinanie" rzeczywistości?


Jak podkreślił Janusz Sierosławski, badania realizowane wśród rodziców nastolatków wskazują na znaczny poziom ich bezradności. Z jednej strony zachowali oni jeszcze w znacznym stopniu normę zakazującą picia nieletnim, z drugiej, nie bardzo chcą lub potrafią wyegzekwować ją od swoich dzieci. Rodzice albo żądają pełnej abstynencji i jednocześnie godzą się nie zauważać przypadków jej łamania albo wprost redukują swoje żądania do unikania picia ekscesywnego, czego często także nie są w stanie wyegzekwować.

Zdaniem Janusza Sierosławskiego, punktem wyjścia do zakwestionowania podstawowej zasady głoszącej, że alkohol powinien być tylko dla dorosłych, jest nie tyle przekonanie o braku sensowności takiej reguły, ale konstatacja, że jej utrzymanie staje się coraz mniej realne. Rolą profilaktyków w tym zakresie nie jest zaklinanie rzeczywistości. Czy godzić się na stan powolnej utraty kontroli nad piciem przez młodzież, czy też starać się odzyskać tę kontrolę? "W moim przekonaniu kwestii tej nie należy próbować rozstrzygać na poziomie centralnym (...) powinna ona być zdecydowana na poziomie rodziny. (...) Wszystkim można rekomendować, aby o alkoholu, a także o innych substancjach psychoaktywnych rozmawiać w sposób racjonalny, unikając jednostronności. Zawczasu należy uczyć nie tylko o negatywnych skutkach picia, ale także przekazywać wiedzę o zwyczajach alkoholowych wskazując na te, które wiążą się z mniejszym ryzykiem szkód zdrowotnych i społecznych".

Stanowisko drugiego z prelegentów, dr Krzysztofa Wojcieszka, zawierało się w tezie, iż propozycja uczenia kontaktu z substancjami w postaci dosłownego trenowania pod okiem rodzicielskim (czy przy współudziale lub aprobacie) jest propozycją przedwczesną, wręcz szkodliwą. Odpowiedź na postawione pytanie powinna zacząć się od analizy jego struktury. Jest to pytanie tzw. sugerujące, które stawia przeciwnika rodzicielskiej nauki kontaktu z substancjami psychoaktywnymi na straconej pozycji, gdyż jeśli powie "nie", to prezentuje się jako swoisty przeciwnik roli rodziców jako pierwszych wychowawców. Najrozsądniej - zdaniem Krzysztofa Wojcieszka - byłoby wcale nie odpowiadać na to pytanie. Zamiast tego można postawić inne, pozornie równoważne: co rodzice powinni robić w tej sprawie?

"Jednym z najistotniejszych elementów wpływu rodziców są ich własne zachowania w odniesieniu do substancji. Najsilniejszy pozytywny wpływ mają postawy jednoznaczne, zwłaszcza abstynencja (szczególnie, jeśli jest konstruktywna, 'niekompulsywna' i oparta na świadomej decyzji) rodziców. (...) Uważam oddziaływania rodzicielskie za zasadniczy czynnik profilaktyczny. Powinien on w znacznie większym stopniu być obecny w pracy systemu oświaty. Tymczasem występują tu bardzo poważne deficyty". Dotyczą one, zdaniem dr Wojcieszka, tzw. normalnych rodzin. Wraz z rosnącą presją konsumpcyjną wzrasta odległość emocjonalna pomiędzy zapracowanymi rodzicami i ich dziećmi. Mniej jest okazji do pozytywnych przekazów kulturowych, pokolenia są bardziej izolowane. Słabną więzi, również za sprawą bezrobocia, lęku o pracę czy o zachowanie elementarnych standardów poziomu życia oraz ekspansji czynników aktywnych w postaci agresywnego marketingu czy też kreowania dla celów gospodarczych wzorców zachowań młodego pokolenia.

W tej sytuacji wobec tak jednoznacznej roli czynnika rodzicielskiego i tak widocznych deficytów, za najbardziej podstawowe działanie należy uznać restytucję pozytywnego wpływu rodziców. Można zapytać w tym miejscu o bardzo podstawową kwestię. Jeżeli rodzice mieliby czegoś uczyć swoje dzieci w sprawach substancji psychoaktywnych, to musieliby sami coś na ten temat wiedzieć i stosować. "Tymczasem poziom wiedzy na temat substancji jest mizerny, a umiejętności żałosne. Rodzice w wielu przypadkach nie mają czego przekazywać i póki ten stan się nie zmieni, nie ma mowy o jakimś kulturowym, konstruktywnym wpływie zmierzającym do przyjmowania przez ich dzieci dojrzałych postaw w kontakcie z substancjami."

Stanowiska obu prelegentów skonfrontował w swoim koreferacie z wynikami najnowszych badań dr Antoni Zieliński. Zaproponował przeformułowanie postawionego na wstępie pytania i podjęcie kwestii: "Uczyć czy nie uczyć dorastającą młodzież kultury picia różnych napojów alkoholowych? - Bez przesądzania czy chodzi o pozytywną naukę werbalną, czy praktyczne uczenie wzorów picia zgodnych z naszą kulturą, dodajmy kulturą umiaru, bo tak pije ponad trzy czwarte dorosłych konsumentów alkoholu w naszym kraju.
Szwecja, jak i pozostałe kraje nordyckie prowadzą, jak mówią sami Szwedzi, bardzo restrykcyjną politykę w zakresie alkoholu (...) Szwedzi podjęli na początku lat 80.unikalne w skali Europy badania. U. Marklund wykazał, że dzieci, którym rodzice czasami oferują napoje alkoholowe w domu, piją więcej niż inne. Kolejne badania potwierdziły tę zależność".

Badania, których wyniki przedstawił dr Zieliński zostały podjęte przez zespół badaczy w styczniu 2001 roku i mają być zakończone w roku 2003. Od poprzednich różnią się tym, że pytania ankiety zostały skierowane nie tylko do 12/13-latków ale i do ich rodziców. W oczekiwaniu na pełny raport z tych longitudinalnych badań (powtarzanych corocznie), spójrzmy na ważniejsze wyniki pierwszego etapu. "Ogólnie rzecz biorąc dzieci znacznie częściej niż ich rodzice ujawniały, że ci ostatni oferowali im jakieś napoje alkoholowe w domu. Różnice były szczególnie duże, jeżeli chodzi o napoje spirytusowe, natomiast jeżeli idzie o słabe piwo (dostępne w supermarketach), piwo mocne i wino, różnice były mniejsze tak, jakby rodzice mieli mniej zahamowań, aby w pocztowej ankiecie przyznać się, że oferują swoim dzieciom te napoje".

Wyniki omawianych badań potwierdziły ustalenia badań wcześniejszych. Średnia konsumpcja liczona w centylitrach 100 proc. alkoholu w skali roku, była dwukrotnie wyższa wśród 12/13-latków, którym rodzice oferowali alkohol niż wśród ich rówieśników, którym rodzice nie umożliwiali picia w domu.

W badaniach realizowanych w roku 1995 na reprezentatywnej próbie osób w wieku 15 lat i więcej (J.Sierosławski, A. Zieliński) znalazło się pytanie: Czy Pana(i) zdaniem w wychowaniu nastolatków powinno się uczyć kulturalnego obchodzenia się z alkoholem, w tym umiarkowanego kulturalnego picia? "Odpowiedzi były zaskakujące, bo aż 96 proc. odpowiedziało tak, a tylko 4 proc. - nie. Blisko 40 proc. było zdania, że należy zaczynać naukę już przed 15 rokiem życia, a aż 82 proc., że przed 16 rokiem życia". Kolejne pytanie dotyczyło tego, kto przede wszystkim powinien nauczać, jak należy właściwie obchodzić się z alkoholem? Prawie wszyscy badani (90 proc.) na pierwszym miejscu wymieniali rodziców; na drugim blisko połowa badanych (45 proc.) wskazała szkołę i nauczycieli.

Zakładając, że dobro dzieci od lat jest jedną z naczelnych wartości, autorzy badań postanowili zadać badanym następujące pytanie: Gdyby miał(a) Pan(i) córkę na wydaniu, to jakiego męża należałoby jej życzyć? "Odpowiedzi były następujące: - takiego, który w ogóle nie pije alkoholu - 18 proc.; takiego, który pije zawsze tylko symbolicznie (kieliszek, dwa) -39 proc.; takiego, który zawsze wie, ile należy i ile można wypić np. na weselu więcej, na zabawie mniej, a na komunii wcale - 41 proc.". I tutaj pojawiła się zależność pomiędzy spożyciem własnym a wyborem dla córki męża abstynenta lub pijącego symbolicznie - silniejsza dla mężczyzn, słabsza dla kobiet. Wśród mężczyzn takiego kandydata dla córki chciałoby trzy czwarte abstynentów oraz dwie trzecie pijących do 1.2 l czystego alkoholu rocznie i tylko jedna trzecia konsumentów większych ilości alkoholu. Wśród kobiet takiego męża wybrałoby 79 proc. abstynentek, 65 proc. pijących do 1.2 l. rocznie i nieco mniej, ale ponad połowa konsumentek większych ilości alkoholu.

Jak podkreślił dr Zieliński: "Socjalizacja w zakresie alkoholu w rodzinie zależy od tego, jakie wzory picia swoim przykładem przekazują rodzice dzieciom. Jeżeli rodzice reprezentują kulturę umiaru, to nie miałbym obaw, aby rekomendować praktyczne uczenie takich wzorów już dorastające dzieci, oczywiście w zależności od tego, czy w ocenie rodziców dziecko jest już dostatecznie dojrzałe społecznie".

Rodzic pouczany?


Tezy wygłoszone w wystąpieniach spotkały się z gorącymi komentarzami i nie pozostawiły obojętnym nikogo z uczestników konferencji obecnych na sali. Oto fragmenty niektórych wypowiedzi:

Kazimierz Frieske: "Wykład pana Krzysztofa Wojcieszka roztoczył przed nami dość kontrowersyjną wizję. Wynika z niego, że należy rodziców uczyć tego, jak oni z kolei powinni uczyć swoje dzieci kontaktowania się z substancjami psychoaktywnymi. Powinni oni podejmować tę pracę, gdy otrzymają jakiś rodzaj licencji. Dopiero wtedy mogą spełniać rolę rodziców edukujących dzieci w tym zakresie. Tak więc społeczeństwo miałoby charakter wielkiej szkoły, gdzie zdobywałoby się kolejne kompetencje i zdawało egzaminy.
To, co pan Wojcieszek zaproponował, to koncepcja społeczeństwa edukacyjnie przesterowanego, ja natomiast jestem za zdrowym rozsądkiem. Większość z nas go ma i nie wymaga jakiegoś szczególnego szkolenia".

Autor referatu oponował przeciwko takiemu rozumieniu intencji jego wystąpienia:
Krzysztof Wojcieszek: "Chyba jednak zostałem źle zrozumiany... Nie twierdzę, że wszyscy rodzice wymagają gruntownego szkolenia i dopóki nie ukończą go powinni jak najdalej trzymać się od spraw, o których rozmawiamy. To przecież niemożliwe. Rodzice edukują swoje dzieci na co dzień w wielu różnych sprawach i często bardzo dobrze sobie z tym radzą. Uważam jednak, że w kwestii kontaktowania się z substancjami psychoaktywnymi nie można wszystkiego 'puścić na żywioł' i zaufać wyłącznie zdrowemu rozsądkowi dorosłych. Przecież oni sami często mają z tymi substancjami poważne kłopoty.
Nie chodzi o wydawanie komukolwiek licencji, ale stworzenie systemu pomocy, merytorycznego i warsztatowego wsparcia dla rodziców, zwłaszcza tych, którzy czują taką potrzebę.

Witold Skrzypczyk: (...) "Nie wszystko w wystąpieniu Krzysztofa Wojcieszka wydaje mi się zrozumiałe. Na przykład: jeśli rodzic ma uczyć, to czego dziecko powinno się dowiedzieć? Co ma z tego wynikać? Czy młody człowiek ma nauczyć się umiarkowanego używania alkoholu, czy też dowiedzieć się, jak żyć bez tej substancji? Jeżeli rodzice mają uczyć dzieci zgodnie z wyznawanymi obyczajami, to jakimi? Przecież w różnych środowiskach panuje różna obyczajowość?".

Próbę doprecyzowania, której grupy rodziców powinna dotyczyć propozycja przedstawiona przez Krzysztofa Wojcieszka, podjęła Joanna Szymańska (Centrum Metodyczne Pomocy Psychologiczno Pedagogicznej):
Joanna Szymańska: "Propozycja, którą przedstawił Krzysztof Wojcieszek dotyczy, moim zdaniem, tych rodziców, którzy mają już sporą wiedzę o problemie i są dość dobrze wyedukowani. Przede wszystkim czują potrzebę rozwijania swoich kompetencji, a to już dużo.
W przypadku pozostałych rodziców, kierowanie się wyłącznie zdrowym rozsądkiem nie wydaje mi się wystarczające. Żyjemy w rzeczywistości kształtowanej przez różne naciski - kulturowe czy też medialne - zdrowy rozsądek chowamy często 'do kieszeni'. Ogromnej grupie młodzieży wydaje się, że ma prawo zachowywać się jak dorośli. A dorośli niejednokrotnie wycofują się z wytyczania granic. Wielu z nich funkcjonuje w poczuciu, że jakakolwiek kontrola to ograniczanie rozwoju, że nie powinni mówić: "nie", lecz dać dziecku pełną swobodę eksperymentowania i popełniania błędów.
W obliczu takiej sytuacji, rodzice muszą być edukowani i wzmacniani w swojej roli".

Jaki przekaz?


Dla wielu uczestników spotkania wątpliwości nie wiązały się z odpowiedzią na pytanie, czy rodzice powinni uczyć swoje dzieci kontaktowania się z substancjami psychoaktywnymi, lecz jaki przekaz powinni kierować do swoich dzieci i w którym momencie ich dorastania?

Jerzy Mellibruda: "Odpowiedź na pytanie, czy rodzice powinni uczyć dzieci kontaktowania się z substancjami psychoaktywymi - wydaje mi się oczywista. Powinni - dlatego że trudno tę kwestię pominąć w wychowaniu. Pytanie, czy rodzice powinni uczyć swoje dzieci tego, co jest ważną sferą ludzkiego życia, jest więc retoryczne. Dużo trudniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy ktoś uczy tego rodziców? Kto powinien to robić? Jakaś instytucja, grupa ludzi? Czy podstawowy przekaz powinien być kierowany do dziecka w ramach systemu wewnętrznej komunikacji rodzinnej - a więc w ramach tzw. edukacji międzypokoleniowej, 'z pokolenia na pokolenie'? Pamiętajmy, że nie każdy ma szczęście przyjść na świat w rodzinie, gdzie wiedza i umiejętności w zakresie kontaktowania się z substancjami psychoaktywnymi są duże. Trzeba więc czasem w ten proces ingerować. To sprawa bardzo istotna, w ostatnim czasie stała się przedmiotem sporów ideologicznych. Są w Polsce środowiska, zdaniem których, próby ingerencji w życie rodziny powinny być ograniczane do minimum. Czy może ją np. prowadzić szkoła lub media albo profilaktycy i psychologowie? Czy masowa edukacja w tym zakresie należy do nas czy też nie? Przecież rodzice nie zawierali z nami żadnych kontraktów. Nie umawiali się z nami... Kto miałby taki rodzaj edukacji sfinansować?
Moim zdaniem powinniśmy taką edukację prowadzić, ale pytanie: jak i jakich to wymaga warunków, pozostaje wciąż otwarte. "

Krzysztof Wojcieszek: "Rodzic, który podejmuje z dzieckiem rozmowy na temat substancji psychoaktywnych, musi być wiarygodny, a tę wiarygodność może mu dać uporządkowana wiedza i autentyczna chęć wpływania na tę sferę. Naszą rolą, rolą profilaktyków jest pomóc mu w tym. A czego rodzice mają uczyć? Dla mnie nie ulega wątpliwości, że zasadniczym celem powinna być abstynencja młodego człowieka. Nie ma we mnie zgody na liberalizację w tym zakresie. Liberalizacja oznacza zmarnowanie pewnych istotnych zasobów społecznych. Trzeba ustalać normy i trzymać się ich".

Niektórzy uczestnicy dyskusji podkreślali, że nie każda rodzina jest otwarta na ingerencję profilaktyków i terapeutów. Czy warto więc edukować wszystkich, czy tylko tych, którzy tego chcą? Czy kierowane z zewnątrz przekazy, z którymi rodzina w ogóle się nie identyfikuje, mogą być skuteczne?

Jolanta Koczurowska: "Gdy przysłuchuję się naszej dyskusji, zadaję sobie pytanie - czy mamy jako profilaktycy szansę, by dotrzeć do rodziny jako takiej? Moje wieloletnie doświadczenia mówią mi, że rodzina broni się przed ingerencją i jest dość odporna na różne wpływy. Niemal każda rodzina może jakoś poradzić sobie z dzieckiem. Powinniśmy skoncentrować się na pracy z tymi rodzinami, które zgłaszają potrzebę skorzystania z takiej pomocy. Sygnalizują, że mają problem i nie potrafią sobie z nim poradzić. Nie wierzę w to, że działania narzucone, 'zewnętrzne' mogą coś zmienić, to nierealne. Zgadzamy się, że zasadnicze pytanie nie brzmi: czy rodzice powinni uczyć dzieci, ale jak mają to robić? Każdego rodzica charakteryzuje pewien schemat funkcjonowania, wejście w ten schemat jest trudne. Doświadczenie uczy mnie pokory. Rodzic będzie ze mną współpracował tylko wtedy, jeśli poczuje taką potrzebę, a nie wtedy gdy powiem mu: Proszę Pana, jeśli chodzi o edukację dotyczącą substancji psychoaktywnych, to prowadzi ją Pan w swoim domu źle, a tymczasem ona powinna wyglądać tak i tak, i ja teraz pana tego nauczę.
Jeśli dzieci nie będą sprawiały rodzicom poważniejszych problemów, prawdopodobnie nigdy się do nas - psychologów i profilaktyków nie zwrócą. Nie widzę w tym nic złego, ani zatrważającego".

Krzysztof Wojcieszek: "Nie jestem zwolennikiem narzucania komukolwiek czegokolwiek. Jestem za rekomendowaniem rodzicom pewnych postaw i przekazów edukacyjnych. Zauważmy, że jeśli chodzi o rynek substancji psychoaktywnych, w ciągu ostatnich kilkunastu lat wiele się zmieniło. Kiedy w połowie lat 80. nie istniał jeszcze tak silny czynnik marketingowy, można było powiedzieć rodzicom: jeśli chcecie przekazujcie swoim nastoletnim dzieciom normę abstynencji, jeśli nie - proponujcie umiar i samokontrolę.
Moim zdaniem w latach 90. siła tego przekazu została poważnie zaburzona. Dlatego w odniesieniu do młodych ludzi dużo klarowniejszy jest komunikat: nie pij w ogóle niż pij, ale..."

Kazimierz Frieske: "Przychylam się do wypowiedzi pani Joli Koczurowskiej. Dziesiątki badań pokazują, że wiedza jest przyswajana tylko wtedy jeśli jest przedmiotem 'ssania'. A więc bez potrzeby i woli samych rodziców nic nie da się zrobić. To stwierdzenie powinno być dla profilaktyków kluczowe. Nawet jeśli uznamy, że wiemy jak być powinno, rodzice tego nie przyjmą. Nie zadekretujemy, jaka treść przekazu jako jedynie słuszna powinna funkcjonować w systemie rodzinnym. Dopóki sami rodzice nie odczują potrzeby nauczenia się, możemy jedynie wygłaszać pobożne życzenia."

Rola profilaktyków


Wiele wypowiedzi koncentrowało się wokół tego, czy rodzice powinni kształtować postawy swoich dzieci wobec alkoholu wbrew obserwowanym trendom w zachowaniach młodych ludzi, czy też elastycznie dostosowywać przekazy do obyczajowości i postaw wobec używania alkoholu coraz bardziej popularnych wśród młodzieży.

Janusz Sierosławski: "Dane wynikające z badań oraz uważna obserwacja świata wokół nas wyraźnie pokazują, że nie jesteśmy od tego, by wysyłać sygnały, ale elastycznie reagować na te, które płyną z rzeczywistości. Nie indoktrynować, ale przekazać wiedzę pozwalającą realizować wartości, które rodzice wyznają. Trzeba przyjąć, że dla jednych tą wartością będzie umiar, a dla innych abstynencja. Możemy 'zaklinać rzeczywistość', ale to nic nie zmieni. Młodzież sięga po alkohol. Czy mamy jej tego kategorycznie zakazać, wiedząc, że wcale nie musi się do tych zakazów stosować, czy też nauczyć ją mądrze obchodzić się z mocnymi trunkami? Oferta dla rodziców powinna być zróżnicowana i spójna z ich systemem wartości. Wtedy, jak powiedział prof. Frieske, będzie ona przedmiotem 'ssania'."

Krzysztof Ostaszewski: "Na pewno jesteśmy zgodni, że tej sprawy nie można pozostawić samej sobie i powiedzieć: do tej pory jakoś to było, więc niech dalej tak będzie. Musimy jako profilaktycy coś rodzicom zaproponować. Czy mamy iść zgodnie z aktualną modą i mówić: używaj, ale rozsądnie, czy też optować za paradygmatem abstynencji? Ja wolę tę drugą opcję. Czy, zgodnie z intencją Janusza Sierosławskiego, mamy pogodzić się z rosnącą popularnością substancji psychoaktywnych wśród młodzieży i zaproponować 'bardziej adekwatną strategię' pod tytułem: nie wysilajmy się, skoro już używają zróbmy wszystko, aby nie zrobili sobie krzywdy? Czy twardo stójmy na stanowisku, że rzeczywistość nie może zmieniać wyznawanych przez nas wartości. Chcemy ją modelować. Czy można w jakiś sposób połączyć obie opcje? A poza tym, o jakiej młodzieży rozmawiamy? O 13 czy 17-latkach? Przecież wiek ma tu ogromne znaczenie.

Rodzice dzieci 11-letnich akceptują strategię 'pod prąd', w przypadku rodziców 16- latków jest już inaczej. Może więc trzeba wyposażyć rodziców w pewne wskaźniki, umożliwiające im dobranie strategii adekwatnej do wieku i sytuacji dziecka? Dać im możliwość dokonania samodzielnego, ale mądrego wyboru, za którym będzie stała wiedza i kompetencje? Pamiętajmy, że wiele zależy od samego rodzaju substancji. W przypadku narkotyków, przekaz normatywny nie bierz, nie używaj jest zgodny z zachowaniem większości. Inaczej jest z alkoholem, ponieważ większa cześć społeczeństwa pije go. W przypadku narkotyków trudno przekonywać rodziców, by uczyli dzieci rozsądnego używania. Musielibyśmy bowiem de facto przekonać ich, by mówili dzieciom: wiesz, prawo tego zabrania, ale ty bierz, tylko ostrożnie.
Czy możemy kształtować rzeczywistość? Z wypowiedzi Janusza wynika, że możemy ją jedynie 'zaklinać'. Że rządzą nią jakieś immanentne prawa, którym musimy się podporządkować. Moim zdaniem, to bardzo pesymistyczna wizja. Uważam, że możemy wpływać na nasze dzieci. Znamy 'fotografię społeczną', ale czy z faktu, że jest tak jak jest wynika, że tak musi być?".

Krzysztof Wojcieszek: "Proces nauczania jest faktem... rodzice wyznaczają swoimi opiniami i zachowaniem postawy dzieci. Szczególne znaczenie w tym procesie mogą mieć czynniki niespecyficzne np. więź łącząca rodziców i dziecko. Jeśli rodzic daje jasne sygnały, czego wymaga, jest czytelny dla dziecka, spędza z nim czas, jeśli obie strony łączą bliskie relacje, wówczas prawdopodobieństwo, że pojawią się problemy z substancjami jest, moim zdaniem, niewielkie. Ważna jest także jakość relacji wiążącej rodziców.
Możemy i powinniśmy mieć wpływ na postawy i zachowania młodych ludzi wobec substancji. Nie chodzi o to, byśmy jako profilaktycy wywierali ten wpływ pouczając rodziców, ale wspierając ich".

Maria Sokołowska: "Nie ulega żadnej wątpliwości, że rodzice powinni w procesie wychowania zająć się także tą kwestią. Muszą jednak wiedzieć, jak to robić. Powinni znać odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące różnych sytuacji wychowawczych. Świat jednak szybko się zmienia; nikt z nas nie jest alfa i omegą... Tymczasem z wielu wypowiedzi wynika, że ktoś wie, wie na pewno i będzie tego uczył rodziców.

Rodzice są dziś zagubieni, nie wiedzą jak reagować, na co pozwalać, a na co nie. Weryfikują swoje przekonania, reguły, które jeszcze niedawno wydawały im się najwłaściwsze. Poszukują... nie ma w tym nic złego. My profilaktycy także poszukujemy. Pytamy, jak skutecznie realizować profilaktykę. Ale to nie oznacza, że dopóki nie znajdziemy zadawalającej odpowiedzi, powinniśmy zrezygnować z robienia czegokolwiek.

W procesie wychowywania dzieci najistotniejsze jest to, by wnioski, do których dochodzą, były ich własnym odkryciem. Podobnie jest w procesie edukacji prowadzonej wobec rodziców. Oni także muszą przy naszym wsparciu dochodzić do własnych wniosków. Wtedy pokazywanie im ich deficytów nie jest 'punktowaniem' niekompetencji, lecz otwieraniem szansy na rozwój".


    Relację z panelu dyskusyjnego opracowała Mira Prajsner.
    Artykuł opublikowano w miesięczniku "Remedium".



logo-z-napisem-białe