Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

"Rozmowa"

Piotr Bakuła

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 12

Ta rozmowa nie odbyła się naprawdę, ale takie rozmowy toczą się codziennie w wielu poradniach i punktach konsultacyjnych w całej Polsce. Dzieje się to tuż obok nas, na tej samej ulicy, klatce schodowej, czasem w pokoju obok. Historia życia jest prawie zawsze taka sama: zabiegani rodzice, czasem alkohol w domu, czasem chłód emocjonalny, nadkontrola lub opuszczenie. Poczucie pustki, osamotnienia, brak akceptacji i zrozumienia, brak perspektyw. Lekarstwem na to stają się substancje zmieniające świadomość. I nie ma specjalnego znaczenia, co to za substancja, ważne jest to, że pozwala zmienić świadomość.

Zadzwonić czy nie? Chociaż, po co się oszukiwać? I tak zadzwonię. Ale może jeszcze trochę złudzeń, że mam jakąś kontrolę nad swoim życiem - życiem, które kręci się już tylko wokół narkotyków. A wszystko miało być zupełnie inaczej.
Urodziłem się w całkiem normalnej rodzinie, nie żeby jakaś patologia czy coś z tych rzeczy. Miałem swój pokój, swoje zabawki. Uczyłem się nieźle, chociaż niespecjalnie to lubiłem. Rodzice? Chyba dobrzy, ale jak to z rodzicami - ich sprawy były zawsze najważniejsze, we wszystkim chcieli mieć rację. Często słyszałem to ich sakramentalne: "Ja w twoim wieku to...", "Za młody jesteś, żeby to zrozumieć" albo "Dzieci i ryby głosu nie mają". Może i nie mają, ale jaki głos ma ojciec, gdy wraca nawalony alkoholem i bredzi coś o tym, że mnie wychowa na porządnego człowieka? To przy okazji jednej z takich awantur powiedziałem sobie, że nie chcę być podobny do ojca i nie chcę mieć takiej rodziny - w której bardziej liczą się pozory i gra na pokaz niż to, co dzieje się naprawdę. Przecież to maksymalna ściema: iść razem pod rączkę w niedzielę na spacer po tym, jak w sobotę nawymyślali sobie od ostatnich... Wcale nie chcę się usprawiedliwiać, że to przez nich, ale sam już nie wiem.
Naprawdę dobrze czułem się wśród przyjaciół. Oni mieli podobne problemy jak ja. Przy nich nie musiałem udawać, że mój ojciec nie pije, że w domu nie ma awantur, że jest mi tam dobrze. Nie musiałem nic udawać, akceptowali mnie takiego, jakim byłem. Narkotyki? Nie, wtedy jeszcze nie było ostrego ćpania, najwyżej dwa-trzy razy na tydzień przypaliliśmy marihuanę. Ale wiesz, przecież zioło nie uzależnia - przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Zdobyć marihuanę było łatwo: ot, ktoś sobie posadził na działce albo u babci w szklarni i już był towar. Jeszcze rodzice byli zadowoleni, że dziecko wykazuje zainteresowania botaniczne.
Rodzice niczego się nie domyślali, a jeśli mieli jakieś podejrzenia, to kazali chuchnąć i już było w porządku. Ich wiedza o narkotykach pochodziła z zamierzchłych czasów. Wydawało im się, że narkotyki są przypisane tylko wielkim metropoliom i w takiej mieścinie jak nasza ich dziecko nigdy się z nimi nie spotka. Mnie bardzo to odpowiadało, nie musiałem specjalnie się kryć. Później było trochę gorzej, ale wystarczyło powiedzieć, że to, co znaleźli, to własność kolegi, którą zostawił mi na przechowanie, a mój stan wynika z przemęczenia nauką. Wierzyli, a przynajmniej bardzo chcieli mi wierzyć. Dlaczego brałem? Chyba po to, żeby zapomnieć, odlecieć, poczuć się kimś wyjątkowym, akceptowanym przez innych, którzy też brali.
Marihuana coraz mniej mnie kręciła i chociaż obiecywałem sobie, że nigdy nie wezmę nic twardego, jednak skusiłem się na amfetaminę. Tłumaczyłem sobie, że to tylko raz: zobaczę, jak to jest po proszku, i nigdy więcej go nie wezmę. Towar kupić można było bardzo łatwo. W każdej szkole jest parę osób, które mają dojścia i zawsze coś mogą załatwić. Ceny też nie są wygórowane. To śmieszne: dorośli sobie wyobrażają, że narkotyki są strasznie drogie i mogą sobie pozwolić tylko dzieci z bogatych rodzin. Tymczasem na samym początku brania niektóre narkotyki są tańsze od alkoholu. Wszystko sprowadza się do ilości, jakie zażywasz. Za działkę amfetaminy płaciłem 6 zł, a to przecież mniej niż dwa piwa. Forsę zawsze jakoś można było wykręcić: to zrobiłem zakupy i zostało trochę drobnych, to znów składka w szkole i jakoś się udawało.
Właściwie po amfetaminie nie czułem się specjalnie dobrze - bo wiesz, latasz po mieście w strasznym napędzie przez 12 godzin i sam nie wiesz po co. Najgorsze jednak były noce. Wiele razy obiecywałem sobie, że nie wezmę na noc i tak wychodziło, że mimo obietnic brałem. Po amfetaminie nie ma szans, żeby zasnąć, ale co robić w nocy w mieszkaniu? Dochodziło do takiej paranoi, że przez pięć bitych godzin wyciskałem sobie przed lustrem pryszcze istniejące i nieistniejące - teraz wiem, że były to początki psychozy amfetaminowej. Dlaczego brałem, skoro to nie było przyjemne? Bo bez amfetaminy czułem się tragicznie. Nie byłem w stanie zrobić czegokolwiek, tak jakby zabrano mi całą energię. Energia ta wracała dopiero wtedy, gdy wziąłem.
Rodzice zaczęli trochę niepokoić się tym, że schudłem. Rzeczywiście nie wyglądałem najlepiej, jednak dali się nabrać na moje mętne wyjaśnienia. W szkole też nie było najlepiej, ale na szczęście jak zwykle nie poszli na wywiadówkę. Coraz bardziej dokuczały mi nieprzyjemne doznania związane z braniem amfetaminy, potrzebowałem jej coraz więcej, ponieważ mój organizm się przyzwyczaił. Żeby mieć stały dostęp, zacząłem rozprowadzać ją w szkole. To proste, brałem od swojego dostawcy, dosypywałem trochę jakiegoś białego proszku, żeby więcej dla siebie wykręcić i sprzedawałem dalej. Ze zbytem nie było najmniejszego problemu. Wyrzuty sumienia? Coś ty? Człowiek uzależniony sprzeda narkotyki swojej matce, byle tylko coś z tego mieć dla siebie. Uzależniony, no właśnie, jakoś samo tak wyszło, nigdy tego nie planowałem. Jasne, widziałem swoich kolegów, którzy w tym wszystkim się gubili, ale ja myślałem, że jakoś sobie poradzę: powiem sobie, że już nie biorę, i będzie po sprawie. Właściwie to za każdym razem mówiłem sobie: "To już ostatni raz, od jutra nie biorę", ale do jutra było tak daleko.
W tym czasie zacząłem również pić - alkoholu było naprawdę dużo. Wcześniej też piłem, ale były to dwa-trzy piwka do skręta z marihuaną, żeby trochę wzmocnić doznania. Przy amfetaminie wypijałem do pół litra wódki robionej z ruskiego spirytusu i, co dziwne, wcale nie czułem się pijany. Piłem też jak nie było narkotyku, żeby jakoś przeżyć dzień, albo wtedy, kiedy postanawiałem zerwać z narkotykami. A postanawiałem wiele razy, tylko wtedy praktycznie nie trzeźwiałem, zaczynałem dzień od piwka na rozruch, a kończyłem na jakiejś melinie kompletnie pijany. Ale jaki byłem z siebie dumny: przecież nie brałem, alkohol to zupełnie inna bajka. Byłem narkomanem, a narkoman, jak chce zerwać z narkotykami, nie może ich brać, za to alkohol... Wydawało mi się wtedy, że pomoże mi wyrwać się z narkomanii. Ten okres to był prawdziwy koszmar: amfetamina, wódka, potem kac, piwko, amfetamina, wódka, nieprzespane noce, pobudki o drugiej nad ranem, obietnice i przysięgi, że nigdy więcej...
Żeby trochę lepiej się poczuć i móc przespać noc, zacząłem brać heroinę. Przynajmniej tak mi obiecywał mój dostawca narkotyków. Jasne, że trochę się tego bałem, bo heroina to jak wiadomo... Ale tej nie musiałem wstrzykiwać, zawsze bałem się zastrzyków, co stanowiło moją linię obrony przed rodzicami: "Mamo, coś ty, ja nigdy nie będę brał narkotyków, przecież boję się nawet pobrania krwi". Tę heroinę się paliło, co według mnie było bezpieczniejsze. Pierwszy raz nie był szczególnie miły, następne już zdecydowanie tak. Nawet w domu sytuacja trochę się poprawiła, nie byłem już taki napięty i agresywny. Jak byłem naćpany, to przychodziłem do rodziców pogadać, pomogłem coś przy pracach domowych i wszystko było w porządku. Czasami zdarzało się tylko, że w trakcie oglądania telewizji zasnąłem, ale tłumaczyłem to przemęczeniem związanym z nauką. "Przecież wiecie, jak dużo od nas wymagają nauczyciele" - mówiłem, a oni (znaczy rodzice) jeszcze się nade mną litowali.
Tak naprawdę w szkole nie byłem już od dwóch miesięcy, a właściwie byłem, ponieważ musiałem sprzedać towar, ale na lekcje już nie wchodziłem. Dużą trudność sprawiało mi ukrywanie oczu. Jak wiesz, po amfetaminie źrenice są rozszerzone, a po heroinie zwężone jak szpileczki, dlatego najtrudniejszym zadaniem było unikanie wzroku, szczególnie mojej matki. Myślę, że ona już wiedziała - często widziałem ją zapłakaną - ale chyba też oszukiwała samą siebie, wierząc w moje pokrętne zapewnienia, że narkotyków to ja nigdy w życiu nie wezmę.
Brałem coraz więcej i zacząłem mieć kłopoty z forsą na heroinę. Najprostszym sposobem jej zdobycia były kradzieże. Nigdy w życiu nie myślałem, że będę zdolny do tego, żeby coś ukraść, ale głód związany z brakiem narkotyku jest silniejszy niż wszystkie normy, jakie się kiedyś miało. Poza tym zacząłem kraść najpierw rzeczy z domu, to było trochę łatwiejsze, te rzeczy były też moją własnością, a dopiero później nauczyłem się zabierać rzeczy obcych ludzi. Najłatwiej było kraść radia z samochodów i najłatwiej zamieniać je na narkotyki. To nie tak, że stałem się zły, to tylko heroina, a właściwie jej brak - mógłbym dla zdobycia towaru zrobić wszystko, naprawdę wszystko. Kiedy już całkiem nie mogłem zdobyć heroiny, to piłem, wtedy już na umór, żeby kompletnie się wyłączyć i nic nie czuć.
Teraz biorę już bardzo dużo, a żeby było taniej - przyjmuję dożylnie. Śmieszne, co? Ja, który tak bardzo bałem się zastrzyków. Odwyk? Po co? Przecież ostatnio mi się nie udało i wróciłem po pięciu dniach. Może kiedyś... Ale już wystarczy tej rozmowy, muszę zadzwonić. No jak, po co? Po heroinę. Widzisz, na początku rozmowy jeszcze się wahałem, zadzwonić czy nie, ale to tylko taka gra, nie, nie przed tobą, przed samym sobą. Zaczynam się już źle czuć, mam dreszcze, bolą mnie stawy, źrenice robią się niepokojąco duże. To głód. Ale za pół godziny odbiorę towar i wszystko będzie w porządku. No, może nie wszystko, ale przynajmniej nie będę cierpiał. I jeszcze jedno: bardzo boję się o młodszego brata, zawsze byłem dla niego kimś bardzo ważnym i teraz nawet nie chcę o tym myśleć.
















logo-z-napisem-białe