Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Ojcowie i alkohol, Anna Dodziuk

Niebieska Linia, nr 5 / 2005

Kiedy dzisiejsi ojcowie – zresztą nie tylko alkoholicy – opowiadają o rodzinach, w których dorastali, widać wyraźnie, że ich ojcowie za właściwy sposób wychowania uważali wymuszanie posłuszeństwa, ignorowanie potrzeb dziecka, agresję, chłód i dystans uczuciowy. Było to kolejne pokolenie z poczuciem absolutnej racji, uznające taki model za jedynie słuszny. Niejeden ojciec-alkoholik przeniósł go do swojej rodziny i zaczął kwestionować – jak Paweł czy Wacław – dopiero trzeźwiejąc.

Paweł: Myślę, że moje relacje z córką były powtórzeniem tego, co wyniosłem z domu rodzinnego. Ojciec dbał o dom, a jednocześnie realizował, to co uważał za elementy sukcesu, w jego przypadku to był alkohol, kobiety, karty (konkretnie poker). Do dziś w rozmowie na ten temat odpowiada: „A brakowało ci czegoś w dzieciństwie?”. W sensie materialnym pewnie nie. Ale z powodu zachowania ojca doszło w moim życiu do wtłoczenia licznych schematów prosto do mózgu, a one zwalniają z myślenia o zachodzących zmianach. Trzymałem się takich schematów i na wszystko miałem odpowiedź, tylko nie mogłem zrozumieć, dlaczego córka nie chce ze mną rozmawiać i w ogóle odwraca się ode mnie.
Wacław: Nie biłem mojego syna dlatego, że mnie w dzieciństwie bili. Jednak chyba z tego samego powodu – że ojciec mnie maltretował – zawsze byłem bliski takiej możliwości. Myślę, że syn zdawał sobie sprawę, że tylko niewielka chwila dzieli go od momentu, kiedy zacznę bić. Krzyczałem i robiłem awantury jak mój ojciec, a krzykiem można dziesięć razy bardziej zbić niż fizycznie.

Tę świadomość, że w kontaktach z dziećmi odtwarza się układ z własnym ojcem, mają tylko nieliczni trzeźwiejący mężczyźni. Potrzebują sporo pracy psychologicznej, żeby zacząć zdawać sobie z tego sprawę, a sama świadomość to za mało, żeby nie wracać do odtwarzania nieakceptowanych ojcowskich wzorów zachowań. Zwłaszcza, że są one podtrzymywane przez stereotyp „prawdziwego mężczyzny”.

Stereotyp mężczyzny i przekazywanie go z ojca na syna – to kolejny ważny element sytuacji trzeźwiejących ojców. Facet, który jest twardy, nie rozczula się nad sobą i dziećmi, bezapelacyjnie dominuje i ma zawsze rację – taki obraz siebie nie sprzyja okazywaniu uczuć i utrzymywaniu bliskich kontaktów z dziećmi. Oczywiście, nie jest on specyficzny dla uzależnionych mężczyzn, ale w czasie picia dobrze im służył do podtrzymywania nałogowych mechanizmów, stąd wielu alkoholików zżyło się z nim i odpowiednio do niego funkcjonuje również po podjęciu abstynencji. Przynajmniej przez jakiś czas.

Antek: Ja kochałem syna, on mnie kochał, ale nie potrafiłem tego wyrażać przytuleniem czy powiedzeniem, że go kocham i żeby on też mi to powiedział. Była bariera wstydu między nami. Kiedyś miałem takie zadanie na terapii, żeby powiedzieć swoim rodzicom, żonie i synowi, że ich kocham. Było to dla mnie bardzo ciężkie. 
Franek: Pod względem grania takiego faceta, co niczego od innych nie potrzebuje, mój syn robi dokładnie to co ja. Jest w złej sytuacji, ale nawet jak nie ma co jeść, to nie przyjdzie, nie poprosi. To samo jest, jak się pogniewamy. Kto ma przyjść pierwszy? Myślę, że on powinien przyjść do mnie i zacząć dialog, co zrobić, żeby zmienić tę sytuację. Ale on nie przyjdzie, a ja tego nie zrobię.

Tym trudniejsza staje się sytuacja, kiedy synowie trzeźwiejących ojców już zdążyli wydorośleć i przejąć taki „twardy” wzór. Nie da się zresztą powiedzieć, w jakim stopniu rzeczywiście decyduje o tym wizja mężczyzny przekazana synowi i nieodłączna od niej twardość, a w jakim – obawy ojca przed odrzuceniem, które są przez takie oczekiwania co do syna (że będzie twardy i zamknięty w sobie) uwydatnione i wzmocnione.

Jeden z zaprzyjaźnionych ze mną trzeźwiejących ojców zaobserwował, że charakterystyczny dla niego wzorzec kontaktów pomiędzy ojcem a synem – zdystansowanych i pozbawionych ciepłych emocji – jest przenoszony przez jego syna na wnuka. Byłyby to więc już trzy pokolenia, przy czym obaj dorośli mężczyźni są uzależnieni od alkoholu: Jacek, syn Damiana, kilkakrotnie podejmował abstynencję, ale nie jest w stanie utrzymać jej dłużej niż kilka miesięcy.

Damian: Jacek ma takie same relacje ze swoim synem, jak ja z nim. Córkę przytuli, porozmawia z nią, a do małego jakby nie ma śmiałości, ma też chyba większe poczucie winy w stosunku do niego niż do córki. Widziałem to: niby z nim rozmawia, ale jest bardziej związany z córką niż z synem. Mój wnuk do niego tak nie lgnie, jak wnuczka, też jest gdzieś z boku – wszystko układa się na tej samej zasadzie, jak w życiu moim i Jacka. Jacek nie potrafi się do niego zbliżyć, musi tak samo jak ja mieć blokadę i albo się małego wstydzi, albo nie potrafi z nim rozmawiać. A wnuk ma sześć lat i swoje wie. Bo były sytuacje, kiedy Jacek wracał pijany, a jego syn zachowywał się dokładnie tak, jak on sam, kiedy ja wracałem: bawił się klockami gdzieś z boku, żeby nie rzucać się w oczy. I bardzo się go boi. Coraz wyraźniej widzę, że zachowanie wnuka jest takie samo jak syna: obojętne z pewnym dystansem do ojca. Lgnie do matki i do babci, nawet do mnie, a od niego woli trzymać się z daleka.

Jacek zdaje sobie sprawę, że poszedł w moje ślady i robi dokładnie to samo co ja ze swoim życiem. Jak mi powiedział: „Ze mną historia się powtarza, żeby z małym się nie powtórzyła, bo będzie nas trzech alkoholików”. Też uważam, że tak może być, bo teraz wnuk prawie nie ma kontaktu z ojcem. A Jacek ma duże poczucie winy, że nie spełnił się jako ojciec, że zaniedbał wychowanie dzieci. Po tych awanturach robionych po pijanemu, jak mógłby nie mieć poczucia winy? Przecież dzieci widzą dokładnie zachowania rodziców, słyszą kłótnie, a Jacek na każdym kroku mówił do synowej nie inaczej jak: „Ty k..., ty szmato” i one to też słyszały. Takie dzieci chyba mają uraz na tym tle, że ojciec tak do matki mówił, odsuwają się od ojca, nie mają do niego zaufania. 
Aż strasznie jest o tym wszystkim myśleć: swojemu dziecku zgotowałem niezły horror, a on zgotował swojemu i tak to się toczy.

Wydaje mi się, że warto przytoczyć jeszcze jedną opowieść – o tym, jak normy niepoddawania się słabościom, nieprzyznawania się do wad, trzymania się bohaterskiego obrazu siebie samego, wchodzące w skład męskiego stereotypu, rozpadają się w zetknięciu ze środowiskiem trzeźwiejących alkoholików. Myślę, że wpływ terapii uzależnienia czy udziału w AA na obraz męskiej roli jest ogromny i bardzo dla dzieci korzystny. Łukasz widzi to tak:

Trafiłem na mityng i nagle okazało się, że ludzie nie składają się z bohaterów i żaden z nich to ani Wilhelm Tell, ani Robin Hood, ani Stirlitz. Pierwszy raz usłyszałem, jak inni mężczyźni przyznają się do wad. Nawet już nie o to chodziło, że ciężko wymówić to, że jestem alkoholikiem, chociaż dla mnie po kryminale słowo „alkoholik” brzmiało tak, jakbym się przyznał do tego, że jestem cwelem. Fatalne słowo, nie mieści się w żadnych kanonach, ale jeszcze gorsze było to, że mam mówić o swoich wadach przy ludziach i nie wstydzić się. Okazało się, że można to widzieć tak: wiem, że te wady są, a ja po prostu je zmienię – spróbuje, żeby ich nie było. Strasznie zazdrościłem, że w ogóle można spokojnie mówić przy wszystkich to, co działo się w środku, w uczuciach. Ja nigdy tak nie umiałem. Mówiłem sobie: „To niemożliwe, żeby tak przy innych wszystko powiedzieć. Oni na pewno coś kłamią”.

W sumie wielość, różnorodność i długotrwałość oddziaływania różnych czynników, określających sytuację ojca- alkoholika, próbującego poprawić swoje kontakty z dziećmi, może działać demobilizująco. Z jednej strony co prawda potrafi złagodzić poczucie, że „do niczego się nie nadaję jako ojciec”, z drugiej jednak – każe się zastanawiać, czy nie jest to zadanie ponad siły i czy w ogóle są jakieś szanse powodzenia.

Fragment książki Ojcostwo, które boli wydanej przez Instytut Psychologii Zdrowia PTP, Warszawa 2002.

A.D.

logo-z-napisem-białe