Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Łańcuchy z iluzji

Mieczysław B.Klimek

Rok: 2005
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 3

"Aaa, wpieprzyłeś swojej żonie?!" - wykrzyknąłem ze zrozumieniem, kiedy pewien bardzo dobrze wychowany doktor-alkoholik na moje niedowierzające dopytywanie znów powtórzył: "Wtedy skarciłem lekko moją żonę...". Z tą grupą pracowałem wiele lat temu, do dziś jednak pamiętam reakcję tego człowieka: pełne oszołomienie i niedowierzanie na tak brutalne i wulgarne nazwanie jego zachowania, do którego przyznawał sobie prawo, mimo całej kindersztuby i savoir vivre’u. Brutalne rozbicie iluzji, wynoszącej go ponad facetów spod budki z piwem, bezpowrotnie zepsuło komfort niewinności.
"Jaka z ciebie matka, jeśli pozwalasz na tak okrutne traktowanie dzieci?" - usłyszała kiedyś w grupie kobieta, która długo opowiadała o swoim heroicznym usiłowaniu uchronienia dzieci przed fizycznym i psychicznym maltretowaniem ze strony męża-sadysty. Wydobywała ostatnie rezerwy sił i odporności, żeby dokonać czegoś, co nie mogło się udać: ochronić dzieci i zachować rodzinę. "No właśnie, jaką? Zrozumiałam nagle, że jedynym ratunkiem jest rozwód i skorzystanie z ochrony prawa" - opowiedziała mi po latach, kiedy szukała pomocy dla swoich dzieci, u których na różne sposoby odżywały dziecięce koszmary.
"Jest pani po prostu krańcowo wyczerpana, bo jakże mogłoby być inaczej, kiedy od lat żyje pani w stałym zagrożeniu, ciągle musi pani walczyć o przeżycie" - tak zwykle staram się podsumować pełne obaw ("Czy ja już całkiem zwariowałam?") opowieści maltretowanych żon alkoholików, często z objawami prawie psychotycznymi, po próbach samobójczych. "To nie pani jest chora, nienormalna, a pani prześladowca! Ma pani prawo domagać się ochrony prawa, bronić się na różne sposoby!". Przypomnienie podstawowych, ludzkich praw jest czasem jak objawienie...
To, co najlepiej sprawdza się na początku w pomaganiu - takim odruchowo ludzkim, zarówno w psychoterapii, jak i w sytuacjach, gdy nie ma na nią umowy - tym wymęczonym i udręczonym istotom, to zwyczajne życzliwe, ciepłe traktowanie, a także budowanie równej, otwartej, partnerskiej (chociaż i opiekuńczej) relacji oraz drobne, ale natychmiastowe i systematyczne wzmocnienia. Dostrzeganie i nazywanie najmniejszych pozytywów, mocnych stron, umiejętności, dobrych cech. Wydobywanie z iluzji inności, nieuchronności, niemożności. Terapeutyczna staje się tu normalna uprzejmość: przepuszczenie w drzwiach, zaproszenie do zajęcia miejsca, zapytanie, czy jest wygodnie. Terapeutyczne stają się małe komplementy i dostrzeganie każdego wysiłku zachowania kobiecości, atrakcyjności, zainteresowań.
Bardzo pomocne jest rozbijanie kolejnych ogniw łańcuchów iluzji: zwyczajne nazywanie rzeczy po imieniu i pokazywanie prawdziwych znaczeń. Tu często przydatny jest dosadny, czasem nawet brutalny język. Język, który opisuje, opowiada o tym, co się rzeczywiście dzieje: przemoc nazywa przemocą, bicie biciem i przestępstwo przestępstwem. Pomaga przypomnienie, że każde użycie siły, przewagi fizycznej wobec osoby słabszej jest przestępstwem i nie istnieją żadne okoliczności łagodzące, niczym nie można tego wytłumaczyć.
Spośród rozmaitych teoretycznych konstruktów, usiłujących wyjaśnić funkcjonowanie ofiary (zespół wyuczonej bezradności, zespół wyczerpania walką, biologiczne i psychologiczne koncepcje długotrwałego stresu) najbliżej mi jest do pojęcia "normalnego przystosowania do nienormalnej sytuacji życiowej". Konieczne więc staje się przywrócenie rzeczywistych proporcji i "dawanie rzeczom właściwych słów". Precyzyjne oddzielenie ofiary od kata, sprawcy od prześladowanego. Mówiąc jeszcze inaczej: trzeba przywrócić realistyczną wizję świata, uwolnioną od iluzji własnych i narzuconych z zewnątrz.
A przecież to tylko początek, bo ofiary przemocy domowej są jak żołnierze wracający z długiej wojny, jak ocaleni z katastrofy trwającej często dziesiątki lat - więc i proces zdrowienia będzie rozciągał się na lata. Ale i tak zazwyczaj zostanie dosyć śladów, blizn, zastarzałych ran, żeby cierpiały jeszcze następne pokolenia...
Bezpośrednie lub pośrednie zagrożenie zdrowia i życia w dzieciństwie wytwarza szczególnego rodzaju okowy, łańcuchy krępujące boleśnie na resztę życia. Najczęściej istnieją one tylko w wyobraźni lub w pamięci (którą ma także ciało), są łańcuchami ukutymi z iluzji. Zniszczenie, rozmontowanie choćby jednego ogniwa tych iluzji, jej "fałszywej wiary", może dać wolność i nowe życie. A przynajmniej stworzyć taką szansę.
Pamięć ciała zresztą przejawia się czasem w bardzo widoczny sposób: uważam, że twarze niekochanych dzieci (a to już przecież jest rodzaj przemocy!) często mają specyficzny wygląd: są na różne sposoby nieładne. I wyraźnie widać na nich właśnie ten powód. Ale kiedy takim osobom uda się wejść w głęboko odprężający trans, zmieniają się ogromnie, stają się piękne, urodziwe. Zdarza mi się żałować, że nie mam ukrytej kamery czy choćby aparatu fotograficznego, żeby te chwilowe odmiany (powroty do prawdziwego wyglądu?) udokumentować. Bo czy można wyobrazić sobie lepszą konfrontację?
Ludzie zgłaszają się do mnie pod różnymi pretekstami: często są to objawy somatyczne, lęki, bezsenność, uzależnienia (zwłaszcza od środków przeciwbólowych). I nieraz już po kilku sesjach z takiego ukrycia wynurzają się niekochane dzieci, dzieci bite, dzieci zimnego wychowu... Zaburzenia charakterystyczne dla maltretowanego dziecka przechodzą często w głębokie uśpienie, są wyparte prawie do czysta. Przypomnienie - zdarza się, że o charakterze totalnej katastrofy - pojawia się zwykle wtedy, kiedy dzieci takich osób, żyjących na pozór całkiem normalnie (chociaż trapią je ciągle choroby i objawy somatyczne, które są w istocie psychosomatyczne), dorastają do wieku, w którym ich rodzic doświadczył najgorszego. "To było tak, jakby zwaliła się wielka szafa z filmami i one wszystkie naraz zaczęły się odtwarzać w mojej głowie" - powiedziała mi kiedyś pewna klientka. Przyszła do mnie wyczerpana, o krok od głębokiej dekompensacji (choroby psychicznej, samobójstwa), od wielu dni nie spała, bała się zamknąć oczy nawet na chwilę...
Osoby, które w dzieciństwie były - a czasem są nadal - ofiarami szczególnie brutalnej, psychopatycznej przemocy (gorącej lub zimnej), wymagają zwykle długiego procesu rozmrażania, oswajania, budowania kontaktu, zanim możliwe jest przejście do teraźniejszości i budowania programów na przyszłość. Tu konieczna jest wielka cierpliwość, ogromna delikatność i uważność, terapia zaś rozciąga się nawet na lata, a przynajmniej na długie miesiące. Często potrzebna jest współpraca z psychiatrą, rehabilitantem, duchownym. Szczególnej uważności i delikatności wymagają "dzieciaki" - emocjonalnie wciąż jeszcze tkwiące w dzieciństwie, chociaż często formalnie już dorosłe - które dodatkowo doznały koszmarnej krzywdy wykorzystania seksualnego.
Ofiary przemocy budują całe systemy, łańcuchy iluzji, które najpierw pomagają przeżyć, nawet więcej: przeżycie umożliwiają. Do czasu, bo później obracają się przeciwko życiu, stają się pułapką. Pokazanie tej pułapki i pomoc w jej stopniowym, trudnym i pełnym cierpienia demontażu to szczególne wyzwanie dla każdego klienta i każdego terapeuty. Zwłaszcza że większości z nas przychodzi na tej drodze spotykać mroczne cienie z własnej przeszłości.



logo-z-napisem-białe