Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Ludzie bezdomni

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 3

Bezdomności nie można traktować jako prostej konsekwencji ubożenia społeczeństwa, mimo że wraz z obszarami biedy wzrasta liczba osób nie mających dachu nad głową. Obok biedy i braku mieszkań problem bezdomności obejmuje także rozluźnienie więzi międzyludzkich, tragedie osobiste, choroby, alkoholizm, narkomanię, przestępczość, degradację fizyczną i psychiczną, utratę prestiżu społecznego oraz poczucia własnej wartości. Nie można myśleć o tych ludziach tylko w kategoriach mieszkania i jego braku - ich los w każdym wymiarze odzwierciedla ludzką tragedię.

Hubert, 44 lata. Urodził się w rodzinie alkoholika. Ojciec pracował sezonowo jako murarz, a zimą spędzał czas w pijackich melinach. Matka była zastraszana przez męża, który po alkoholu znęcał się nad rodziną.
Hubert uczył się przeciętnie, w starszych klasach podstawówki czasem wagarował i spędzał czas na popijaniu wina z kolegami. Po ukończeniu szkoły trafił do wojska na dwa lata, tam zaczął sięgać po alkohol. Podczas pobytu na jednej z przepustek, będąc pod wpływem alkoholu, pobił podoficera. Sąd wojskowy skazał go na 6-miesięczny pobyt w jednostce karnej w Orzyszu. Po zakończeniu służby wojskowej zaczął pracować na Śląsku w hucie jako spawacz, mieszkał w hotelu robotniczym, często przebywał w barach.
Mając 22 lata poznał dziewczynę i zamieszkali razem, wkrótce urodziła się córka. Gdy Hubert miał 24 lata, wraz z kolegami dopuścił się kradzieży w zakładzie pracy. Sąd skazał go na 3 lata więzienia, a konkubina wystąpiła o pozbawienie praw rodzicielskich i alimenty na rzecz córki.
Kolejne zdarzenie to pobicie milicjanta pod wpływem alkoholu - wyrok 6 lat. Po zwolnieniu z więzienia pracował dorywczo na budowach, a zarobki przepijał. Zamieszkał w domu swojego brata, również alkoholika, dotkniętego ponadto chorobą psychiczną. Dochodziło do awantur i rękoczynów, więc Hubert przeniósł się do mieszkania babci, w którym mieszkał również jego ojciec. Wkrótce mieszkanie zamieniło się w melinę. Hubert pod wpływem alkoholu był agresywny i wszczynał bójki z ojcem lub kolegami. Często interweniowała policja.
Babcia Huberta, żyjąc w ciągłym stresie, poważnie zachorowała. Wylew i częściowy paraliż spowodowały, że wymagała stałej opieki. Ani syn, ani wnuk nie podjęli się tego zadania. Sytuację zgłosili sąsiedzi do Urzędu Miasta i ośrodka pomocy społecznej (OPS), w 1992 roku babcię umieszczono w domu pomocy społecznej. Dwa lata później ojciec Huberta otrzymał decyzję sądu o eksmisji z zajmowanego lokalu za niepłacenie czynszu i dewastację mieszkania. Obaj przeprowadzili się do lokalu socjalnego w barakach należących do zasobów komunalnych gminy. Jesienią 1994 roku ojciec Huberta pod wpływem alkoholu wpadł w szał i zranił syna nożem, a później będąc w szoku się powiesił. Hubert nie był zameldowany w mieszkaniu, więc je stracił i został skierowany przez Urząd Miasta do noclegowni w N.
Przestraszony okolicznościami śmierci ojca i utratą mieszkania szybko podjął leczenie odwykowe i uczestnictwo w mitingach AA. Jego abstynencja trwała jednak tylko trzy miesiące. W styczniu 1995 zaczął pracować jako dozorca w prywatnym zakładzie produkcyjnym, zapewniono mu mieszkanie i wyprowadził się z noclegowni, jednak wychowawca ośrodka utrzymywał z nim kontakt. Wkrótce przerwał leczenie a po pierwszej wypłacie zaczął pić i po dwóch miesiącach stracił pracę. Wrócił do noclegowni, jednak bez chęci współpracy z wychowawcami. Pił i kilkakrotnie usiłował wnieść alkohol na teren ośrodka. Po dwóch miesiącach decyzją społeczności - składającej się z wychowawców i podopiecznych - został dyscyplinarnie wydalony z ośrodka za nieprzestrzeganie regulaminu.
Ponownie zgłosił się dopiero w grudniu 1996 po trzytygodniowym pobycie w szpitalu z powodu rozległych obrażeń po pobiciu. Pracownicy ośrodka postawili warunek: leczenie odwykowe w oddziale zamkniętym. Hubert zgodził się i w lutym 1997 roku rozpoczął leczenie trwające cztery miesiące. Po opuszczeniu szpitala wrócił do noclegowni.
Zaczął uczestniczyć w mitingach AA organizowanych raz w tygodniu w noclegowni. Jeden z uczestników zatrudnił go u siebie w firmie na 6 miesięcy i od Huberta miało zależeć, czy umowa będzie przedłużona. Dostawał dużo wsparcia od kolegów i wychowawców. Uczono go rozmawiania o problemach, szukania wspólnych rozwiązań i przyjmowania wsparcia od grupy. Powiodły się też plany nawiązania kontaktu z córką, w czasie wakacji była u niego z wizytą.
Na początku 1998 roku Hubert został zatrudniony jako pracownik brygady sprzątającej w fabryce, otrzymywał dobre wynagrodzenie. Na jednym z mitingów AA poznał kobietę i dał jej dużo wsparcia w wychodzeniu z nałogu. W 1998 roku wynajął mieszkanie i zabrał dziewczynę do siebie. Awansował na brygadzistę, co zwiększyło jego dochody. Pół roku później otrzymał lepszą posadę, którą ma do dzisiaj. Mówi, że jest szczęśliwy, bo żyje w abstynencji i kocha kobietę, z którą mieszka. Jego córka studiuje, często się ze sobą kontaktują.

Bronisław, 43 lata. Urodził się w rodzinie kolejarza, gdy jego matka miała 44 lata, był jedynakiem. Wspomina rodziców jako osoby ciepłe, kochające i poświęcające mu dużo uwagi, ale nadopiekuńcze. Problemy zaczęły się w starszych klasach szkoły podstawowej, kiedy matka kontrolowała, dokąd wychodził, dobierała mu kolegów, decydowała o sposobie ubierania. Bronisław uczył się bardzo dobrze, po maturze rozpoczął studia na politechnice.
Zmarł ojciec, a matka załamała się. Status materialny rodziny nagle się pogorszył. Bronisław przejął rolę opiekuna matki, podjął nocną pracę przy sprzątaniu wagonów kolejowych. Jednocześnie kontynuował naukę, ale nie poradził sobie z tak poważnymi obciążeniami i zaczął sięgać po alkohol. Skończył studia, został inżynierem, rozpoczął pracę na budowie, gdzie wiele spraw załatwiał przy alkoholu.
W wieku 26 lat ożenił się i zamieszkał z żoną u jej matki, z którą dochodziło do konfliktów. Coraz częściej sięgał po alkohol, załamał się, gdy zmarła jego matka. Po trzech latach małżeństwa żona postawiła warunek: leczenie odwykowe albo rozwód - sąd orzekł rozwód z jego winy i eksmisję w trybie natychmiastowym. Tak nim to wstrząsnęło, że podjął decyzję o leczeniu, jednak nie na długo. Stracił pracę, gdyż zaniedbywał swoje obowiązki. Pracował dorywczo, a wszystko, co zarobił, przeznaczał na alkohol. Nocował w melinach i u kolegów. Po roku takiego życia ponownie zgłosił się na oddział odwykowy. Nie pił 2 lata, uczęszczał na mitingi AA, znalazł stałą pracę i wynajął mieszkanie. Wkrótce ponownie zamieszkał ze swoją byłą żoną.
Gdy miał 31 lat, żona urodziła syna. Skupiła się głównie na dziecku, konsekwentnie odsuwając od siebie Bronisława. Poczuł się zbędny, przestał sobie radzić, znowu sięgnął po alkohol. Po roku była żona zmusiła go do wyprowadzenia się. Wkrótce stracił pracę, zaczął podejmować się różnych zajęć. Nie był w stanie regularnie płacić alimentów, ale utrzymywał stałe kontakty z synem. Zła sytuacja materialna nie pozwalała mu na wynajęcie mieszkania, więc zaczął nocować w parkach i na dworcach. Przez trzy miesiące korzystał z jednej z warszawskich noclegowni, trafił też do placówki Caritasu. Tam jako wolontariusz przez kilka tygodni pomagał przy remoncie pomieszczeń. Pracownik Caritasu podał mu adres noclegowni w N., gdzie zgłosił się na początku 1996 roku.
Od początku pobytu w ośrodku Bronisław chorował. Lekarz rozpoznał zapalenie płuc i skierował go do szpitala, po którym konieczna była 6-tygodniowa rekonwalescencja. Wychowawcy ośrodka skłonili go do rozpoczęcia leczenia odwykowego. Do czasu podjęcia pracy otrzymywał zasiłek okresowy z OPS. W maju 1996 Bronisław znalazł stałą pracę w swoim zawodzie. Zarobki były wystarczająco wysokie, więc mógł spłacić zadłużenie w Funduszu Alimentacyjnym. W trakcie terapii odwykowej aktywnie uczestniczył w mitingach AA. Jego kontakty z synem były coraz częstsze, latem 1996 wyjechał z nim na tydzień na Mazury.
W grudniu Bronisław "stanął na nogi" i zaczął czynić starania o usamodzielnienie się i wynajęcie mieszkania. W marcu 1997 roku wynajął mieszkanie i po 13 miesiącach pobytu w ośrodku opuścił go. Od 1998 roku mieszka z żoną, pracuje, utrzymuje abstynencję.
Aleksander, 57 lat. Urodził się w wielodzietnej rodzinie alkoholików. Gdy skończył 3 lata, został zabrany na wychowanie przez dziadków. Nigdy nie sprawiał kłopotów wychowawczych. Po ukończeniu szkoły podjął pracę, a po czterech latach otworzył własny, dobrze prosperujący zakład. Wtedy wiele spraw załatwiało się za łapówkę lub alkohol. Dlatego - i z powodu częstych stresów - pił i z czasem uzależnił się od alkoholu.
Aleksander ożenił się, rok po ślubie urodziła się pierwsza córka, po siedmiu latach druga. Firma przynosiła duże dochody i żona mogła przestać pracować. W krótkim czasie kupił mieszkanie i samochód, a w 1982 roku został radnym, funkcję tę pełnił przez cztery lata. Alkohol zdominował jednak jego życie. Gdy wracał pijany do domu, stawał się agresywny, czasem dopuszczał się rękoczynów. W pracy nie wywiązywał się z umów, nie dotrzymywał terminów i tracił klientów - w 1988 roku zakład został zlikwidowany. Przez rok Aleksander pracował u znajomego, został jednak zwolniony z powodu nadużywania alkoholu. Zaczął pić ciągami i znikać z domu na całe tygodnie. Włóczył się wtedy po knajpach i melinach. W 1990 roku otrzymał zasiłek dla bezrobotnych z Urzędu Pracy.
W domu dochodziło do awantur, często interweniowała policja, wreszcie żona wystąpiła do sądu rodzinnego o przyznanie alimentów i o rozwód, który orzeczono z jego winy. Mieszkanie zostało sądownie podzielone: Aleksandrowi przysługiwał jeden pokój ze wspólną używalnością kuchni i łazienki. Po rozwodzie rzadko bywał w domu i żona wymeldowała go z mieszkania. Mieszkał więc u swoich licznych kolegów, pracował dorywczo, a zarobione pieniądze przepijał.
W listopadzie 1994 roku sytuacją Aleksandra zainteresował się pracownik OPS i zaproponował mu pobyt w noclegowni. Na początku Aleksander bardzo się kontrolował, był nieufny i zamknięty w sobie, do życia ośrodka włączał się sporadycznie. Po dwóch miesiącach znalazł pracę, ale na drugi dzień z niej zrezygnował. Sprawiał wrażenie bardzo wystraszonego - nie był gotowy do wyjścia z noclegowni na zewnątrz. Ale postanowił intensywnie pracować nad swoją chorobą alkoholową oraz wychodzeniem z bezdomności.
W ciągu pierwszych trzech miesięcy pobytu w noclegowni zdarzało się, że pił alkohol zarówno w ośrodku, jak i poza nim. Postanowił z tym skończyć z dnia na dzień - przerwał picie. W tym czasie przy noclegowni uruchomiono punkt skupu makulatury i Aleksander chętnie podjął się jego prowadzenia. Na początku 1996 roku znalazł pracę w swoim zawodzie. W grudniu 1996 roku przeszedł zawał serca, a po wyjściu ze szpitala przez sześć miesięcy był na zwolnieniu lekarskim. Kadriolog nie wyraził zgody na kontynuowanie pracy.
Chciał odnowić kontakty z córkami, starsza początkowo odmówiła, jednak po dwóch miesiącach sama zadzwoniła i zaprosiła ojca na obiad. Aleksander spotkał się z córką, poznał jej męża i dzieci, od tej pory często ich odwiedza, bardzo pokochał wnuki. Obie córki zaczęły odwiedzać go w noclegowni. Kiedy pracował, uregulował zadłużenie, jakie narosło w ciągu pięciu lat w Funduszu Alimentacyjnym, i odtąd regularnie płacił alimenty na młodszą córkę, uczennicę III klasy liceum. Zaczął też czynnie włączać się do działania na rzecz noclegowni, stając się liderem z autorytetem niekwestionowanym i przez kadrę, i przez współmieszkańców.
W styczniu 1997 roku złożył w Urzędzie Miasta wniosek o przyznanie mieszkania komunalnego. W trakcie oczekiwania otrzymał z OPS propozycję opiekowania się byłym podopiecznym noclegowni, mężczyzną z upośledzeniem umysłowym, który otrzymał mieszkanie chronione. Aleksander uznał, że to lepsze rozwiązanie niż czekanie na mieszkanie w noclegowni. W ciągu dnia przebywa u córki, opiekuje się wnukami.
Od stycznia 1995 roku Aleksander utrzymuje abstynencję. Był to jego wybór. Nie chciał zgodzić się na leczenie w poradni, a podczas mitingów AA w noclegowni po prostu znikał. Wolał własne metody: długie rozmowy z wychowawcami i wybranymi współtowarzyszami na temat swojego picia i tego, co się z nim wtedy działo.

Paweł, 65 lat. Urodził się w zamożnej rodzinie, ale praca zajmowała rodzicom tak dużo czasu, że do wychowywania dzieci zatrudniali opiekunkę. Studia przerwał po pierwszym roku. Zamieszkał w Warszawie w mieszkaniu, które kupili rodzice. W wieku 21 lat rozpoczął pracę, która sprzyjała załatwianiu spraw przy alkoholu. Ożenił się i po dwóch latach małżeństwa urodziła się córka, a po sześciu żona wystąpiła o rozwód z winy męża, podając jako powód zanik więzi emocjonalnych i alkoholizm partnera.
W wieku 30 lat wpadał już w ciągi alkoholowe, wszczynał awantury i był agresywny. W latach 1966-1980 zmienił 12 razy pracę z powodu alkoholu. W latach 1981-1989 pracował dorywczo, a zarobki przepijał. W roku 1989 stracił prawo do własnego mieszkania: prawdopodobnie za pieniądze zameldował tam kogoś, a że będąc w ciągu rzadko się pojawiał, współlokator zapewne wykorzystał sytuację i wymeldował go. Paweł jako osoba niezaradna nie odwoływał się do wydziału lokalowego.
Po utracie mieszkania pracował i mieszkał na budowach. Po pomoc zwrócił się do Kościoła i został skierowany do gospodarstwa rolnego, gdzie pracował z innymi bezdomnymi. Po roku odszedł z powodu konfliktów z grupą. W końcu 1990 roku zgłosił się do jednej z noclegowni warszawskich, skąd wkrótce został usunięty za nadużywanie alkoholu na jej terenie.
W latach 1992-1994 Paweł ośmiokrotnie zmieniał ośrodki dla bezdomnych. Opuszczał je z powodu alkoholu i konfliktów ze współmieszkańcami. Jesienią 1995 zgłosił się do noclegowni w N. Lekarz stwierdził u niego ogólne wyniszczenie organizmu wywołane chorobą alkoholową. Wychowawca próbował zdobyć jego zaufanie, Paweł jednak pozostał nieufny. Nie mógł pogodzić się z faktem, że musi być w noclegowni. Uważał, że został skrzywdzony przez rodzinę i urzędników z wydziału lokalowego.
Otrzymał pracę dozorcy nocnego w szkole. Po pierwszej wypłacie porzucił pracę na tydzień i został zwolniony dyscyplinarnie. Później pracował jako parkingowy, ale po miesiącu scenariusz się powtórzył: zniknął na tydzień, po czym zadzwonił do ośrodka tłumacząc się nagłą chorobą i pobytem w szpitalu. W rzeczywistości leżał w szpitalu z objawami zatrucia alkoholowego i ciężkiego pobicia. Wrócił do pracy, ale po wypłacie znowu zniknął, więc pracodawca nie zgodził się na przedłużenie umowy.
Rozmowa Pawła z psychologiem-konsultantem OPS na temat choroby alkoholowej nic nie dała - twierdził on, że nie ma problemów z alkoholem. W ośrodku często zdarzały się konflikty ze współmieszkańcami: odnosił się do nich z pogardą, a nawet dochodziło do rękoczynów. Zaniedbywał też dyżury oraz nie utrzymywał higieny osobistej.
W czerwcu 1996 roku Paweł opuścił ośrodek, zostawiając swoje rzeczy i dokumenty. Po 10 dniach kierownik noclegowni zgłosił jego zniknięcie na policję. Do tej pory nie ma informacji o jego dalszym losie.

Feliks, 61 lat, urodził się na wsi, w rodzinie z czworgiem dzieci. Gdy miał 4 lata, zginął na wojnie jego ojciec. Po ukończeniu szkoły podstawowej matka oddała go do przyuczenia do zawodu rzeźnika.
W czasie służby wojskowej uległ poważnemu wypadkowi na poligonie: pół roku leżał w szpitalu, leczono jego uszkodzone biodro i połamaną w wielu miejscach nogę. Został zwolniony z wojska, wrócił do swojej wsi i tam zatrudnił się jako masarz. Po roku ożenił się i w 1965 roku, urodził się pierwszy syn, a dwa lata później drugi. Jak twierdzi, taka stabilizacja stała się dla niego monotonna, rozrywki szukał z kolegami przy piwie. Z tego powodu dochodziło do konfliktów domowych, zaczęło brakować pieniędzy, a Feliks coraz częściej i na dłużej wychodził z domu. W 1975 roku wyszedł do pracy i nigdy nie wrócił. Znalazł pracę w innym mieście, mieszkał w hotelu robotniczym, był poszukiwany przez rodzinę, ale nie dawał znaku życia i został uznany za zaginionego.
W 1978 roku po pijanemu spowodował wypadek, zginęła jedna osoba, a Feliks został skazany na dwa lata więzienia. Trzy lata później dostał kolejny wyrok - za włóczęgostwo. Po wyjściu na wolność dalej jeździł po Polsce, w sezonie pracował na budowach, a zimą jako palacz w kotłowni. Nadal pił. W 1988 roku uległ na budowie kolejnemu poważnemu wypadkowi: miał złamany obojczyk i ponownie uszkodzone biodro. Kości źle się zrosły i zaczął utykać na lewą nogę.
W 1989 roku Feliks dotarł do Warszawy. Utrzymywał się ze sprzedaży makulatury i butelek. Czasem korzystał z posiłków w jad-łodajniach dla bezdomnych, nocował na dworcach, klatkach schodowych, w zsypach na śmieci, a w zimie w noclegowniach. Na początku 1994 roku dotarł do noclegowni w N. i tam pozostał. Ortopeda orzekł nieodwracalne zmiany stawu biodrowego i zalecił noszenie buta ortopedycznego. Feliks otrzymał II grupę inwalidzką i zasiłek stały z OPS. W noclegowni mieszkał pół roku, ale nie chciał zgodzić się na leczenie odwykowe. Nie potrafił dostosować się do wymogów regulaminu. Był wycofany, zamknięty w sobie. Wychowawcom nie udało się nawiązać z nim kontaktu i zdobyć jego zaufania. W ośrodku często przebywał w stanie nietrzeźwym lub spożywał alkohol na jego terenie.
W grudniu 1994 roku Feliks opuścił noclegownię i wrócił do poprzedniego stylu życia. Aby zdobyć pieniądze na alkohol, zbierał makulaturę w śmietnikach. Utrzymywał kontakt z ośrodkiem, a gdy w noclegowni uruchomiono pomieszczenie, w którym można było przebywać w godzinach 19.00-7.00, chętnie z tego korzystał. Tu mógł odpocząć, umyć się, przespać, nabrać sił, kiedy był chory. Miał też zapewnioną opiekę lekarską. Zaczął traktować noclegownię jak swój dom. Pracownik socjalny skompletował dokumenty potrzebne do umieszczenia go w domu pomocy społecznej, ale Feliks nie chciał ich podpisać. Żona i syn nie wyrazili zgody na jego powrót do domu.
Kiedy pracownicy ośrodka ponownie próbowali nakłonić go do pójścia do domu pomocy społecznej, Feliks obraził się i w grudniu 1998 roku odszedł z noclegowni. Przeniósł się do sąsiedniej gminy, tam jest często widywany w gronie miejscowych lumpów, bywa też na Dworcu Centralnym w Warszawie. Sporadycznie korzysta z usług opieki społecznej.

[na podstawie pracy magisterskiej Jana Kwiatkowskiego: Ludzie bezdomni. Sytuacja psychospołeczna podopiecznych noclegowni dla bezdomnych mężczyzn w N. Wydział Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, 2000]

W Warszawie i okolicach

Przybliżone dane - większość noclegowni nie prowadzi ścisłych rejestrów zgłaszających się bezdomnych - pochodzą z 26 noclegowni z terenu dawnego województwa warszawskiego i dotyczą okresu od czerwca 1999 roku do czerwca 2000. Dwie z nich to noclegownie tylko dla kobiet, 11 dla matek z dziećmi i kobiet w ciąży, 8 tylko dla mężczyzn, 5 to noclegownie koedukacyjne.
W noclegowniach dla kobiet z dziećmi i kobiet w ciąży obserwuje się większą płynność niż w noclegowniach dla mężczyzn i koedukacyjnych. Kobiety rzadko przebywają w nich dłużej niż rok. Noclegownie dla mężczyzn dysponują liczbą około 900 miejsc, koedukacyjne mogą przyjąć łącznie 850 bezdomnych, przy czym około 75% zgłaszających się to mężczyźni. Można je podzielić na małe - 6 ośrodków dysponujących liczbą do 40 miejsc noclegowych - oraz duże, po 100-300 miejsc. W małych ośrodkach rotacja bezdomnych jest dużo mniejsza. Powodem jest indywidualne podejście kadry do zgłaszających się podopiecznych: pracownicy pomagają im w uzyskaniu orzeczenia o stopniu niepełnosprawności, świadczeń emerytalno-rentowych, a także zasiłków. Osobom starszym i schorowanym pomaga się w uzyskaniu skierowania do domów pomocy społecznej. Łączna liczba miejsc w tych placówkach wynosi 300.
W dużych noclegowniach około 50% miejsc zajmują mieszkańcy pozostający w nich co najmniej rok, reszta to bezdomni przemieszczający się z noclegowni do noclegowni średnio co trzy miesiące. Ze względu na rotację i duże zagęszczenie nie ma możliwości indywidualnej pracy z bezdomnymi. Ponad 40% klientów to ludzie pozostający w stanie bezdomności 1-5 lat, są jednak i tacy (blisko 8%), którzy trwają tak 10 lat i więcej. Dotyczy to zwłaszcza ludzi starych i często niezdolnych do samodzielności życiowej.
Wśród bezdomnych mężczyzn najwięcej jest osób w wieku 41-50 lat (30.5%) oraz 31-40 lat (25%), najmniej poniżej 20 i powyżej 60 lat (po około 2%). Powoli rośnie jednak liczba ludzi młodych, zgłaszających się do ośrodków, którzy - nie mogąc znaleźć pracy - decydują się na odejście od swych rodzin, bo nie chcą być obciążeniem dla bliskich. Zdecydowana większość klientów noclegowni to osoby samotne, tylko 12.7% stanowią mężczyźni formalnie pozostający w związkach małżeńskich, 38% to rozwiedzeni, a 30.4% kawalerowie Wprawdzie najwięcej bezdomnych legitymuje się wykształceniem zawodowym (42%) i podstawowym (32.1%), ale są wśród nich również ludzie z wykształceniem średnim (8%) i wyższym (3.7%). Żadnych dochodów nie ma 33% bezdomnych, zasiłki dla bezrobotnych i z opieki społecznej otrzymuje około 28% klientów noclegowni, stałą pracę ma zaledwie 3.2%, dorywczą - 21%.
[z pracy magisterskiej Jana
Kwiatkowskiego: Ludzie bezdomni...] W Warszawie i okolicach

Przybliżone dane - większość noclegowni nie prowadzi ścisłych rejestrów zgłaszających się bezdomnych - pochodzą z 26 noclegowni z terenu dawnego województwa warszawskiego i dotyczą okresu od czerwca 1999 roku do czerwca 2000. Dwie z nich to noclegownie tylko dla kobiet, 11 dla matek z dziećmi i kobiet w ciąży, 8 tylko dla mężczyzn, 5 to noclegownie koedukacyjne.
W noclegowniach dla kobiet z dziećmi i kobiet w ciąży obserwuje się większą płynność niż w noclegowniach dla mężczyzn i koedukacyjnych. Kobiety rzadko przebywają w nich dłużej niż rok. Noclegownie dla mężczyzn dysponują liczbą około 900 miejsc, koedukacyjne mogą przyjąć łącznie 850 bezdomnych, przy czym około 75% zgłaszających się to mężczyźni. Można je podzielić na małe - 6 ośrodków dysponujących liczbą do 40 miejsc noclegowych - oraz duże, po 100-300 miejsc. W małych ośrodkach rotacja bezdomnych jest dużo mniejsza. Powodem jest indywidualne podejście kadry do zgłaszających się podopiecznych: pracownicy pomagają im w uzyskaniu orzeczenia o stopniu niepełnosprawności, świadczeń emerytalno-rentowych, a także zasiłków. Osobom starszym i schorowanym pomaga się w uzyskaniu skierowania do domów pomocy społecznej. Łączna liczba miejsc w tych placówkach wynosi 300.
W dużych noclegowniach około 50% miejsc zajmują mieszkańcy pozostający w nich co najmniej rok, reszta to bezdomni przemieszczający się z noclegowni do noclegowni średnio co trzy miesiące. Ze względu na rotację i duże zagęszczenie nie ma możliwości indywidualnej pracy z bezdomnymi. Ponad 40% klientów to ludzie pozostający w stanie bezdomności 1-5 lat, są jednak i tacy (blisko 8%), którzy trwają tak 10 lat i więcej. Dotyczy to zwłaszcza ludzi starych i często niezdolnych do samodzielności życiowej.
Wśród bezdomnych mężczyzn najwięcej jest osób w wieku 41-50 lat (30.5%) oraz 31-40 lat (25%), najmniej poniżej 20 i powyżej 60 lat (po około 2%). Powoli rośnie jednak liczba ludzi młodych, zgłaszających się do ośrodków, którzy - nie mogąc znaleźć pracy - decydują się na odejście od swych rodzin, bo nie chcą być obciążeniem dla bliskich. Zdecydowana większość klientów noclegowni to osoby samotne, tylko 12.7% stanowią mężczyźni formalnie pozostający w związkach małżeńskich, 38% to rozwiedzeni, a 30.4% kawalerowie Wprawdzie najwięcej bezdomnych legitymuje się wykształceniem zawodowym (42%) i podstawowym (32.1%), ale są wśród nich również ludzie z wykształceniem średnim (8%) i wyższym (3.7%). Żadnych dochodów nie ma 33% bezdomnych, zasiłki dla bezrobotnych i z opieki społecznej otrzymuje około 28% klientów noclegowni, stałą pracę ma zaledwie 3.2%, dorywczą - 21%.
[z pracy magisterskiej Jana
Kwiatkowskiego: Ludzie bezdomni...]



logo-z-napisem-białe