Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Cuda terapeutyczne

Rok: 2003
Czasopismo: Niebieska Linia
Numer: 2

Z Beatą Pilewską-Zając, psychoterapeutką z ośrodka terapii dla osób bezdomnych z problemem alkoholowym, rozmawia Anna Staszewska

Ośrodek terapii stacjonarnej dla osób bezdomnych uzależnionych od alkoholu mieści się w Warszawie przy ul. Knyszyńskiej 1, jak powstał?

Zaczęło się od tego, że przed czterema laty za pośrednictwem dr. B. Woronowicza zwrócono się do mnie z prośbą o stworzenie programu terapii odwykowej dla osób bezdomnych. Powstał program, który został zaakceptowany przez Zarząd Miasta Stołecznego Warszawy, przez Zarząd Towarzystwa Świętego Brata Alberta, który z kolei udostępnia nam bazę, i tak zaczęliśmy pracę z osobami bezdomnymi.

Ile osób liczy zespół?

W programie pracuje siedmiu terapeutów i ten skład jest niemal niezmienny od czterech lat. Jesteśmy niezależnym zespołem terapeutów odwykowych. Część z nas prowadzi terapię również w innych poradniach, inni zaś to wolni strzelcy, bardzo dobrze przygotowani merytorycznie, którzy nie są przypisani do żadnej placówki. Uważam, że do pracy z bezdomnymi uzależnionymi od alkoholu potrzeba trochę charyzmy. I nasi terapeuci tacy właśnie są.

Jakie były początki pracy?

Na początku była to praca w zamkniętej grupie. Kwalifikowaliśmy do terapii 20 pacjentów i pracowaliśmy z nimi przez 4 miesiące; zajęcia odbywały się codziennie od 9 do 16. Ale już po pierwszej turze zobaczyliśmy, że mamy do czynienia z tzw. przepracowaniem materiału - pacjenci byli zmęczeni, przeciążeni terapią, zaczęły się tworzyć ostre konflikty interpersonalne i niechęć do dalszego zajmowania się sobą. W trakcie terapii połowa pacjentów odeszła. Byłam rozczarowana, że efekty naszej pracy są niezadowalające. W grupie brakowało nowych osób. Wiedzieliśmy, że potrzebna jest rotacja, nie wiedzieliśmy natomiast, jak to zrobić. Nowe osoby powinny przejść jakiś okres wstępny, bo inaczej niektórzy nie będą rozumieć, o co chodzi. Wspólnie z naszym superwizorem, Sławomirem Grabem, wpadliśmy na pomysł, że równolegle będą pracowały dwie grupy. Nasz system to grupa wstępna dwutygodniowa, podstawowa ośmiotygodniowa i grupa zaawansowana dwutygodniowa. Jedna grupa kończy pracę wstępną, ma dwa tygodnie przerwy. W tym czasie terapeuci zaczynają nabór następnej grupy. Kiedy ta druga grupa kończy dwa tygodnie pracy, to pacjenci wchodzą do grupy podstawowej. Cały czas mają też wspólną pracę na społecznościach i na wykładach. Program wykładów jest tak skonstruowany, że ci starsi mają mówić, czego już zdołali się nauczyć. Jest to czas integracji obu grup. Potem w grupie podstawowej są wszyscy razem, tyle, że ci starsi wcześniej odchodzą do grupy zaawansowanej. Okazało się, że funkcjonujący obecnie program jest znacznie bardziej ekonomiczny i skuteczny.

Jakie są warunki w ośrodku?

Zaplecze jest bardzo skromne. Do dyspozycji mamy dwie salki: jedna to stołówka, druga - kaplica. W zimie bardzo marzniemy, dlatego chcielibyśmy mieć inny lokal. Tym bardziej, że mamy głębokie przekonanie, że program się sprawdza. W takich warunkach ciężko jest pracować i terapeutom, i osobom, które przyjmujemy. Na początku zawsze musimy dać pacjentom czas na odreagowanie złości związanej z tym, że śpią jeden na drugim i że nigdzie nie mogą się ruszyć.

Na czym polega specyfika pracy z osobami bezdomnymi uzależnionymi od alkoholu?

Trafiają do nas osoby o różnym poziomie intelektualnym i różne osobowościowo. Zdarzają się pacjenci z zaburzeniami organicznymi, w różnym wieku i o różnym stażu bezdomności. Nie możemy sobie pozwolić na jakąś specyfikację grupy. Przychodzą ci, którzy zostali zakwalifikowani. Nie przyjmujemy tylko osób obłożnie chorych, wymagających pomocy lekarskiej, osób, które mają podwójną diagnozę, nie umieją pisać i czytać. Dużym problemem w pracy terapeutycznej jest równoległe prowadzenie terapii odwykowej z pracą naprawczą związaną z normami pacjentów. W osiemdziesięciu kilku procentach trafiają do nas osoby z przeszłością więzienną. Bywają też osoby grypsujące. Praca z takim klientem i jego normami, to dla terapeuty spore wyzwanie. Czasem któryś z pacjentów mówi: "Ktoś w ośrodku pije". Ale nikt nie powie kto. Oni uważają, że kablować nie wolno i w ogóle nie widzą nic niestosownego w takim zachowaniu, mimo że mówimy, że powinni się przyznać, bo to dla ich dobra.
Inna zasada, z którą mamy duży problem, jest związana z ich funkcjonowaniem na zewnątrz jako drobnych złodziejaszków. Oni uważają to za normę, tak żyli i to jest według nich OK. Próbujemy rozmawiać z nimi o tym. Nakłaniamy też, aby starali się wychodzić z zachowań związanych z bezdomnością, ale to jest bardzo trudne, w tych czasach wręcz niewykonalne. Kontynuację tego, co zaczęliśmy w ośrodku widzę w pracy socjalnej prowadzonej przez pracownika, który wie, jak można ich motywować do innego życia. Chodzi o pracę na zasadzie społeczności, dalszą pracę na normach, omawianie ich konkretnych zachowań itd. Bezdomni są u nas trochę jak w laboratorium - niewiele wychodzą, tu mają jedzenie, spanie. Ale potem wracają do dawnego środowiska i do dawnych norm. Na szczęście powstały już w Warszawie dwa mieszkania rotacyjne przy Targowej i Żytniej. Jestem bardzo z tego zadowolona, bo część z naszych pacjentów znajdzie tam miejsce. W mieszkaniach rotacyjnych mieszka góra kilkanaście osób, mają możliwość pracy, doszkalania się, mogą liczyć na opiekę prawnika, pracownika socjalnego. Oczywiście trzeba płacić za swój pobyt, ale jest też możliwość odpracowania tego na rzecz ośrodka. Zresztą to dobrze, że trzeba płacić, bo wtedy oni uczą się, że muszą być za coś odpowiedzialni. Mieszkania rotacyjne zaczęły funkcjonować od niedawna i prawdę mówiąc wszyscy dopiero się uczą, jak ma to wyglądać, ale moi pacjenci są z nich bardzo zadowoleni.

Masz doświadczenie w pracy w innych ośrodkach i poradniach odwykowych. Czy praca z bezdomnymi jest trudna?

Jest pewna ciekawa rzecz: część osób, które robiły postępy w terapii, niemal natychmiast po opuszczeniu ośrodka wchodziły z powrotem w środowisko pijące. Wcale ci oporni, tylko osoby, które, wydawało się, zrozumiały, o co chodzi w terapii. Myślę, że oporni pacjenci, kiedy już coś wezmą z terapii, to wezmą naprawdę, są w tym autentyczni. Natomiast tamte osoby, być może, są bardziej wpływowe - i tutaj, i na zewnątrz.

Z mojego doświadczenia w pracy z osobami bezdomnymi wiem, że oni często mówią dokładnie to, co osoba, która z nimi rozmawia chciałaby usłyszeć. A potem dalej robią swoje.

To prawda. Oni są bardzo dobrze wyuczeni i potrafią świetnie manipulować, wiedzą co mówić, jak mówić, jak się zachować, jak zagrać, jak wejść w rolę ofiary, kiedy się postawić. To mają wyuczone do perfekcji. Tylko, że to nie pozwala im wyjść z trudnej sytuacji, to nawet umacnia ich w niej.

Jak trafiają do was osoby, które chcą rozpocząć terapię?

Część trafia do nas, ponieważ została do tego "zmotywowana" przez osoby prowadzące ośrodki dla osób bezdomnych. Wtedy ich pierwszą myślą jest zachowanie miejsca w ośrodku. Nie widzę za bardzo sensu brania do terapii osób, które są "zesłane", bez własnej motywacji. Chociaż takie też przyjmujemy. Wolę sama rozmawiać z ludźmi, dlatego ja i kilku innych terapeutów jeździmy do domów dla bezdomnych, rozmawiamy z mieszkańcami, odpowiadamy na ich pytania. Z takiego naboru mamy najwięcej pacjentów. Oni się śmieją, mówią, że to nie dla nich, ale jak sobie przemyślą, to jednak część zgłasza się na terapię. Czasem ostatecznej kwalifikacji jest grupa wstępna. W czasie wstępnej indywidualnej rozmowy nie jesteśmy w stanie wyłapać osób, które nie potrafią funkcjonować w grupie i to ujawnia się dopiero w czasie pierwszych dwóch tygodni terapii.
Ten program został stworzony, dlatego, że osoby bezdomne nie bardzo "szły" w normalnej terapii?

Pracowałam kiedyś w poradni, do której na terapię przychodzili mieszkańcy jednego z domów dla bezdomnych. Problem polegał na tym, że nie da się funkcjonować w czasie terapii, nie mówiąc wszystkiego o sobie. A oni lawirowali, nie chcieli się przyznać, że są osobami bezdomnymi. Jeśli terapeuta nie wie, że ktoś jest bezdomny, nie wie również, z jakimi zagrożeniami na co dzień ta się styka i nie może rozpocząć efektywnej pracy nad tym, jak ta osoba ma sobie radzić. Dlatego pacjenci po dwóch tygodniach wypadali z terapii. Oni nie potrafili utożsamić się z innymi osobami, które miały jakieś zaplecze, a na terapię zgłosiły się, ponieważ zaczęły się problemy z żoną albo z pracą. W grę wchodziło też poczucie niższej wartości i trudności w zbliżeniu się do grupy. Nasz program - przynajmniej na samym początku - jest programem pracy w enklawie bezdomnych dla bezdomnych. To też nie najlepiej. Dlatego zawsze mówimy, żeby po tej terapii pacjenci ubiegali się o przyjęcie do normalnej placówki. Zależy nam, żeby mieli kontakt z innym światem. To może im ułatwić wyjście z bezdomności.

Na pewno trafiają do was bardzo trudni pacjenci?

Niekiedy mam wrażenie jakbyśmy obcowali z cudem, bo jesteśmy świadkiem zmian, które nie mają prawa zdarzyć się w tak krótkim czasie. Mieliśmy kiedyś pacjenta, który miał w wywiadzie liczne epizody depresyjne, jego nastrój był ciągle obniżony. Był uzależniony od alkoholu, ale miał łatwość uzależniania się dosłownie od wszystkiego. Musiał odstawić nawet kawę, bo był w stanie wypić za jednym razem kilka opakowań. Cierpiał też na poważne zaburzenia organiczne. Sądziliśmy, że nie da sobie rady w normalnym życiu, wiele razy bowiem podejmował już próby leczenia. Był przepełniony ogromnym poczuciem winy, złości, agresji. To był konglomerat wszystkiego, co można sobie wyobrazić. Byliśmy przekonani, że nie pomogliśmy temu człowiekowi, że on za dużo z terapii nie wyniósł, bo nie miał po prostu takich możliwości. Ostatnio przychodzę na zajęcia, a Krzysiek czeka na mnie, ładnie wygląda, mówi, że nie pije, kontynuuje leczenie. I przyszedł nam po prostu podziękować za to, żeśmy go wyciągnęli.
Mieliśmy też pacjenta, młodego chłopaka, który był tak zamknięty, że momentami mówił mową skandowaną, miał taki ogromny opór przed mówieniem w grupie. Terapeuta poradził mu, żeby najpierw pisał i potem odczytywał z kartki, tak będzie łatwiej. Chłopak cały czas funkcjonował na zajęciach z zeszytem. W końcu zobaczył, że grupa go nie wyśmiewa, nie ocenia, że jest akceptowany taki jaki jest i zaczął realizować wszystkie zalecenia. Jako jedyny wychodził rano i biegał, opiekował się psem, kotem, chętnie włączał się w prace porządkowe. Wciąż funkcjonował jak outsider, ale na swój sposób włączył się w życie grupy. Miałam wrażenie, że to jedyne miejsce, które go przytuliło i powiedziało: jesteś fajny chłop. Po zakończeniu terapii zamieszkał w ośrodku Kofoeda w Warszawie, znalazł pracę i stał się normalnie funkcjonującym mężczyzną. Potem uległ wypadkowi. Odniósł wiele obrażeń i znowu bardzo się wycofał, zupełnie nie mógł zrozumieć, co się stało. Ale otrząsnął się z tego, wciąż utrzymuje abstynencję i kiedy widzieliśmy się ostatnio, powiedział, że po raz pierwszy w życiu zakochał się - trzydziestoletni facet. To też jest trochę taki cud terapeutyczny. Marzy, żeby za zarobione pieniądze kupić malucha, pojechać tam skąd pochodzi i pokazać wszystkim (bo on był tam traktowany z lekceważeniem), że jego stać na kupno samochodu.

Osoby bezdomne bardzo często mają takie marzenia. Niedawno rozmawiałam z jedną z mieszkanek noclegowni dla bezdomnych kobiet i ona powiedziała mi, że przyjdzie kiedyś taka chwila, że pojedzie do matki, będzie wtedy ładnie ubrana, będzie miała pomalowane paznokcie, założy nogę na nogę i powie jej: Widzisz - a jednak udało mi się w życiu, jestem kimś! Dziękuję za rozmowę.



logo-z-napisem-białe