Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Żartownisie i zboczeńcy

Monika Jaroszewska

Rok: 1999
Czasopismo: Niebieska Linia
Numer: 2


Po moim: "Telefon zaufania. Słucham..." przez dłuższy czas nie słyszałam nic, a potem - również nic... ale już wiedziałam, że coś jest nie w porządku. I chyba intuicja wcześniej niż słuch podpowiedziała mi, że ten ktoś właśnie się masturbuje. Z niedowierzaniem zapytałam jeszcze raz: "słucham?!" i usłyszałam dyszenie, które nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Odłożyłam słuchawkę. Pamiętam złość, którą przeżywałam po tej "rozmowie". Myślałam wściekła: "To onanista! Zboczeniec! Nie miał gdzie dzwonić, tylko do mnie?!"


W telefonie zaufania wielokrotnie spotykałam się z ludźmi, którzy nie rozmawiali, a dyszeli do słuchawki lub też opowiadając o swoich realnych i wymyślonych problemach w kontaktach erotycznych i seksualnych, o partnerach, ze szczegółami opisując "bycie ofiarą nadużycia seksualnego", wskazując z ekscytacją w głosie inne "ofiary" bądź "sprawców" takich nadużyć itp., chcieli osiągnąć satysfakcję seksualną.
Problem, przed którym zwykle staję, gdy dzwoniący zaczyna opowiadać o swoich trudnościach w sferze erotyki i seksu lub opisuje fakt nadużycia seksualnego, to rozpoznanie, co jest jego potrzebą, dlaczego dzwoni i adekwatna do tego reakcja.
Chłopak, 17 lat. Trochę speszony dopytuje, czy może rozmawiać z mężczyzną. Zachęcam do rozmowy ze mną. Może będę potrafiła mu pomóc. Zastanawia się głośno: czy będę wiedziała, o co mu chodzi... A w ogóle to on wolałby jednak z mężczyzną. Jeszcze raz go zachęcam: istnieje pewne prawdopodobieństwo, że mogę mu pomóc. Ryzyko jest naprawdę niewielkie. W końcu nie znam go, nie widzę. Zawsze może odłożyć słuchawkę... Chłopak decyduje się na rozmowę. Razem ze swoją dziewczyną planują rozpocząć współżycie, ale oboje dużo się onanizują. Boi się, że to może mieć wpływ na ich seks, że nie będzie im ze sobą dobrze, że się nie "dograją".
Jest to jeden z klasycznych telefonów, w którym dzwoniącemu chodzi głównie o konkretne wiadomości z zakresu rozwoju psychoseksualnego i wsparcie. Swoją ocenę opieram na paru przesłankach: chłopakowi zależało na rozmowie z mężczyzną, co - jak myślę - wyklucza chęć żartowania, czy epatowania rozmowami o seksie i czerpania z tego przyjemności seksualnej. Wierzę też swojemu doświadczeniu i intuicji.
Nasza rozmowa jest konkretna, czuję, że chłopak rzeczywiście zastanawia się nad pytaniami, które mu zadaję. Co więcej, udziela odpowiedzi, z których wynika, że jest osobą odpowiedzialną, ale brakuje mu wiedzy o prawidłowościach rozwojowych. Ta rozmowa miała sens: "wyprostowała" poglądy mego rozmówcy na temat własnej seksualności i aktywności autoerotycznej, a także dostarczyła wiedzy dotyczącej m.in. podstawowych prawidłowości związanych z psychofizjologią seksualną człowieka oraz specyfiki potrzeb dziewcząt i chłopców w tym okresie.
Młody mężczyzna, wielokrotnie dzwonił z różnymi problemami związanymi z byciem wykorzystywanym seksualnie, a to przez ciotkę i jej przyjaciółki, a to przez matkę. Kiedy zadzwonił pierwszy raz próbowałam mu pomóc wyrwać się "spod władzy tych kobiet", namawiałam na wizytę u specjalisty, zgłoszenie molestowania na policję. Wszystkie moje argumenty były przez niego oceniane jako niemożliwe do zrealizowania, gdyż ostatecznie - jak wyznał - czerpał z tych relacji pewną satysfakcję, choć okupioną upokorzeniami. Po jakimś czasie zorientowałam się, że ten sam mężczyzna dzwoni do mnie jako "chłopiec" i jako "kobieta" - modulując głos. Minął prawie rok takich "przebieranek", gdy wreszcie odkryliśmy karty - może dzwonić i jak mówi - "po prostu się wyżalić do kogoś, kto go wysłucha".
Czasem zastanawiam się, czy nie cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne, może jest opóźniony w rozwoju? A może jest po prostu samotny, nieśmiały i w ten sposób próbuje kontaktować się ze światem? Nie wiem. Skoro chce tu dzwonić, rozmawiać o swoim życiu, o tym, co jadł na obiad, jak zmieniają się kolory liści na drzewach za oknem, żalić się, że musi siedzieć w domu, że prześladują go inni ludzie - mam dla niego czas. Jednak ze względu na specyfikę telefonu umówiliśmy się na kontakt telefoniczny raz w miesiącu. Ten "układ" działa i mężczyzna rzeczywiście nie dzwoni częściej. Być może, kiedy nie rozmawia ze mną, próbuje porozmawiać z kimś innym?!
Trudność, jaką sprawiają mi tacy klienci, polega na tym, że nie potrafię ich jasno sklasyfikować, ocenić czego naprawdę potrzebuje człowiek po drugiej stronie słuchawki i czy mogę mu to dać.
Nie godzę się na rozmowy z ludźmi "z zadyszką", których intencje są jasne. Czasem bez żadnego komentarza odkładam słuchawkę. Innym razem pytam wprost, czy się teraz onanizuje. Do tej pory zetknęłam się z kilkoma rodzajami reakcji: zaprzeczeniem (im bardziej gwałtowne, tym większe budzi we mnie zastrzeżenia co do prawdziwości tej deklaracji), wycofaniem z kontaktu (czytaj: rozłączeniem) oraz potwierdzeniem. Gdy ktoś w takiej chwili rozłącza się, można sądzić, że osoba ta faktycznie się masturbowała, a "kontrakt" jaki próbowała ze mną zawrzeć brzmiałby mniej więcej tak: "wszyscy wiemy, o co tu właściwie chodzi, ale nikt na ten straszny, wstydliwy, okropny, ciekawy, podniecający (zakreśl odpowiedni wyraz) temat nic nie powie". Otwarta próba ujaśnienia "kontraktu", w którym m.in. chodzi właśnie o niejasność, niepewność i wykorzystywanie jej - powoduje zerwanie kontaktu.
Oczywiście, mogłam się pomylić i niewinnego młodzieńca speszyć, a może nawet przestraszyć, takim strasznym, wstydliwym, okropnym, ciekawym, podniecającym (zakreśl j.w.) pytaniem. Istnieje takie ryzyko, choć pocieszam się myślą, że oto właśnie ów człowiek został postawiony w trudnej sytuacji, w której zadano mu wprost pytanie i poradził sobie: odkładając słuchawkę. Być może ta sytuacja skłoni go do uwag na temat bezczelności ludzi, nieżyczliwości "pani w telefonie zaufania" itp. Może jednak przez głowę przemknie mu myśl, że i na "ten temat" można mówić otwarcie.
Gdy na moje pytanie uzyskuję zaprzeczenie, wyjaśniam, dlaczego je zadałam, przypominam, jaki to telefon, jaka jest jego specyfika, przepraszam i kontynuuję rozmowę lub - jeśli nadal mam pewne podejrzenia - mówię o tym otwarcie i czekam na reakcję rozmówcy. Ktoś, kto plącze się w zapewnieniach o swojej niewinności, kontynuuje i próbuje rozwijać wątek erotyczno-seksualny, nie budzi mojego zaufania. Zdaję się na doświadczenie i intuicję.
Gdy uzyskuję potwierdzenie moich wątpliwości "w krótkich żołnierskich słowach" (ale bez używania wyrazów ogólnie uznawanych za wulgarne!) ,wyjaśniam, co to za telefon, czym mogę i będę się tu zajmować, a czym nie. I rozłączam się. Robię to dość szybko, by nie narażać się na prośby o dalszą rozmowę (także ze względów finansowych, bo rozmowa ze mną jest tańsza niż rozmowa z sex-telefonem), komplementy na temat mojego głosu oraz błagania o spotkanie. Jestem "bezlitosna" i dzięki temu nie mam poczucia bycia "nadużytą telefonicznie". Mój rozmówca może oczywiście - jeśli jest w głębokiej potrzebie - niezwłocznie zadzwonić do innego telefonu zaufania, żerując na "litości" i "zrozumieniu" innej pani. Jednak liczę, że nie znajdzie się osoba, która "dopomoże cierpiącemu". I wówczas być może, nasz "zboczeniec" zdecyduje się rozmawiać o swoim rzeczywistym problemie, jakim jest np. nieumiejętność rozładowywania napięcia seksualnego w realnym kontakcie z realną osobą...
W ciągu pięciu lat pracy parę razy rozmawiałam z osobami cierpiącymi na różnego typu zaburzenia seksualne i zgłaszającymi taki problem. Byli to głównie mężczyźni, ale i parę kobiet cierpiący na zaburzenia identyfikacji płciowej, voyeryzm (oglądactwo), froteryzm (ocieractwo), ekshibicjonizm i fetyszyzm, zachowania pedofilne, a także zaburzenia pobudzenia seksualnego (głównie młode kobiety) i zaburzenia erekcji. W tego typu zaburzeniach nie wystarcza, niestety, rozmowa telefoniczna - choćby była przeprowadzona przez osobę kompetentną. Dlatego w takich sytuacjach kieruję moich rozmówców do placówek, w których mogą uzyskać konsultację i specjalistyczną pomoc. Ja mogę rozpoznać razem z nimi istotę problemu, nazwać go i wzbudzić lub wzmocnić w nich motywację do podjęcia leczenia. Zwłaszcza, gdy ich zaburzenie może nieść ze sobą krzywdzenie innych ludzi lub jest uznawane za naruszające normy prawne i karane zgodnie z kodeksem karnym. Są to właściwie jedyne przypadki, kiedy rozmawiam z osobami, które według obowiązującej niegdyś terminologii można by zaliczyć do osób będących zboczeńcami seksualnymi. Obecnie - ze względu na negatywną konotację wyrazu "zboczeniec" - używa się wobec nich terminu parafilia.
Z tymi, którzy chcieliby porozmawiać ze mną głównie za pomocą wyrazów obscenicznych, nie rozmawiam. Po prostu odkładam słuchawkę.
Inny typ klientów to głównie mężczyźni, proszący o informacje na temat anatomii i fizjologii kobiety i mężczyzny. Jeśli z rozmowy wstępnej wynika, że osoba pytająca rzeczywiście potrzebuje konkretnej wiedzy - udzielam jej w skrócie. Na pytania: "jak to wygląda" lub "jak to się robi" - najczęściej odsyłam do albumów czy książek z tej dziedziny, których jest w księgarniach znaczny wybór. W ten sposób staram się z jednej strony odpowiedzieć na potrzebę dzwoniącego, z drugiej jednak strony - gdyby była to osoba z kategorii "żartownisie" (a nie jest to wykluczone) nie zawierać "lewego kontraktu". Muszę jednak powiedzieć, że pytania, jakie zadają mi dorastające dzieci, młodzież, a często i osoby dorosłe powodują, że czasami czuję się tak, jakbym trzymała w dłoni kaganek oświaty i rozpraszała głębokie mroki niewiedzy.
I wreszcie "żartownisie" wyśpiewujący ordynarne rymowanki, rozgrywający przede mną sceny z życia rodzinnego, takie, jak np. ta:
"Dziecko": Proszę pani, co robić? Ojciec mnie gwałci! Ojej, właśnie wrócił do domu!
"Ojciec": Ty mały łobuzie! Gdzie dzwonisz?! Zaraz dostaniesz w ...!
Do śpiewania czy mówienia wierszyków wystarczy jedna osoba. Natomiast do odgrywania teatrzyku telefonicznego potrzeba kilku aktorów. Czasami sceny przemocy, której jakoby jestem świadkiem, są bardzo realistyczne. Zwłaszcza przy pierwszych kwestiach wygłaszanych przez rzekomą ofiarę. Na takie telefony reaguję tak, jakby rzeczywiście były zgłoszeniem przemocy. Nawet jeśli od początku mam przeczucie, że coś nie pasuje. Jeśli to żart, szybko okazuje się, że "sprawca", "ofiara" tudzież nie obdzieleni rolami, lecz bardzo zaangażowani obserwatorzy, nie wytrzymują napięcia i wybuchają śmiechem lub przekleństwami. I rozłączają się.
Z czego wynikają telefony tego typu? "Z nudów" - jak mnie kiedyś poinformowała nastolatka-"ofiara". Z chęci zdobycia wiedzy dotyczącej nadużyć seksualnych, o których tyle mówi się w mediach. Innym powodem może być chęć eksperymentowania, bezpiecznego przekraczania granic, bo w końcu czym może grozić taka zabawa? Kiedy przybierze nieprzewidziany, niebezpieczny obrót, zawsze można się rozłączyć... Jeszcze innym powodem może być odreagowanie napięcia, wyładowanie złości i agresji np. do rodziców na innej dorosłej osobie, która nie jest zagrażająca i nie odpowie przemocą.
Kiedy dzwoni żartowniś, staram się nawiązać z nim kontakt, nawet wtedy kiedy świetnie wiem, że żartuje i jego dowcipy mnie nie zachwycają. Czasem za parawanem żartów kryją się poważne problemy, a dziecko nie potrafi zacząć o nich mówić wprost, od razu. Żart wykorzystuje wówczas jako rodzaj testera i kamuflażu: może sprawdzić, jak reaguje dorosły. Czy się zdenerwuje, czy się roześmieje, czy zacznie pouczać nie wysłuchawszy do końca? Jeśli ocena będzie negatywna, dziecko prawdopodobnie nie ujawni swoich kłopotów i rozłączy się.
Dzieci, które dzwonią i wygłupiają się, mogą mieć kolegów rzeczywiście potrzebujących mojej pomocy. Nawiązanie z nimi kontaktu, gdy żartują, może w przyszłości zaowocować rozmową z kolegą, który ten numer telefonu dostanie od mojego żartownisia.
Wszystko to brzmi pięknie i może się wydawać proste. Jednak po trzecim, piątym, dziewiątym telefonie od tych samych dzieciaków, z tymi samymi żartami lub "przeglądem aktorskim" wszystkich obecnych przy aparacie kolegów, gdy nikt nie reaguje na moje argumenty i prośby o udostępnienie linii osobom właśnie potrzebującym pomocy - czasem chce mi się krzyczeć lub nie podnosić słuchawki. Kiedy właśnie zamierzałam powiedzieć dowcipnisiowi parę słów do słuchu, w słuchawce odzywa się zupełnie inna osoba... Więc odbieram te telefony i czekam na koniec dyżuru, żeby w samotności bądź z superwizorem odreagować trudne emocje.

Monika Jaroszewska, psycholog,
Ośrodek Profilaktyki Uzależnień i Socjoterapii OPUS, Warszawa




logo-z-napisem-białe