Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Pierwszy żebrak Rzeczpospolitej

Anna Staszewska

Rok: 2004
Czasopismo: Niebieska Linia
Numer: 1

W Polsce istnieje kilka tysięcy organizacji pozarządowychdziałających na rzecz kobiet i dzieci. Ale tylko nieliczne pomagają tymze wsi, tak jak Fundacja "Pomoc kobietom i dzieciom".

Powiat wołomiński jest największym w województwie mazowieckim.Dużo tu terenów wiejskich. Jeszcze parę lat temu o mieszkańcach tychrejonów mówiło się chłoporobotnicy. Mieli kawałek ziemi, warzywniak zadomem i trochę zwierząt hodowlanych, ale ziemia nie była ich głównymźródłem utrzymania. Codziennie dojeżdżali do pracy w mieście.

Bez butów

Sytuacja ekonomiczna w kraju oraz przemiany gospodarcze, jakienastąpiły w ostatnich dwudziestu latach, sprawiły, że wiele dużychzakładów pracy dających zatrudnienie - padło, np. huta w Wołominie. Zroku na rok problem bezrobocia wzrastał. Kto bardziej ruchliwy, albokto miał lepszy dojazd do Warszawy, tam szukał pracy. Resztę osóbogarnął marazm, a do domu zajrzała bieda.

Choć powiat wołomiński znajduje się blisko stolicy, a Polskastoi u progu członkostwa w Unii Europejskiej, zdarza się - choć trudnow to uwierzyć - że zimą, kiedy popada więcej śniegu, dzieci z terenówwiejskich nie chodzą do szkoły, bo nie mają butów ani ciepłej odzieży.W Polsce, niestety, wciąż panuje pogląd, że jak już dziecko przyjdziena świat, to jakoś dociągnie do dorosłości. Nikt się nimi zanadto nieprzejmuje - ani rodzice, ani - tym bardziej - państwo. A one z powodubiedy cierpią najbardziej. - Bieda, bezradność, niezadowolenie z życia- to wszystko powoduje, że na wsi coraz więcej osób zapija się tanimalkoholem i coraz częściej dochodzi do przemocy - mówi KrystynaŻytecka, założycielka i prezes Fundacji "Pomoc Kobietom i Dzieciom". Wten sposób przecież najłatwiej wyładować złość do świata. Nikt się temunie dziwi, bo to metoda znana od pokoleń. Kiedy ojciec czy dziadekwracali źli i podchmieleni do domu, ich żony starały się nie wchodzićim w drogę, a gdy któraś nawinęła się pod rękę, to dostawała po głowie.Dzisiejsze pokolenie sfrustrowanych ojców rodziny postępuje tak samo.

Obrywa się oczywiście i dzieciom. Z takiego "gnoja" niewielejeszcze pożytku, a trzeba go nakarmić, ubrać - tylko kłopot. Dzieciwięc patrzą i uczą się. Dość wcześnie zaczynają pić alkohol, anarkotyki biorą nawet 8-latki.

Najsmutniejsze jest to, że do tych ludzi niemal nikt niedociera z pomocą. W Polsce istnieje kilka tysięcy organizacjipozarządowych działających na rzecz dzieci. Ale tylko nielicznepomagają dzieciom z terenów wiejskich.

- Nie kwestionuję tego, że organizacje działające w miastachsą potrzebne - mówi Żytecka. Ale prawda jest taka, że wygodnie jestusiąść za biurkiem, odebrać kilka telefonów, poprosić, żeby osobapotrzebująca pomocy do nas przyjechała. I ona pewnie dotrze. Do ludzina wsi trzeba natomiast dotrzeć samemu, a to już duża fatyga i mało ktochce się tak trudzić. Powiem jedno: w Warszawie dzieci nie mdleją zgłodu, a tam tak. Bo na samych kartoflach nie da się długo pociągnąć.

Krystyna Żytecka nie boi się fatygi. Fundacja, którą założyłatrzy lata temu razem z mężem i kilkorgiem przyjaciół, jako terenswojego działania wybrała właśnie obszary wiejskie powiatuwołomińskiego.

Z wykształcenia pani Krystyna jest technologiem żywienia. Onai jej mąż zawsze starali się pomagać ludziom. To było naturalne, tokwestia wrażliwości na ludzką krzywdę, a także echo ich własnych,życiowych doświadczeń. Pani Krystyna była dzieckiem adoptowanym i - jakmówi - doświadczyła w dzieciństwie wiele zła. Kiedy dorosła i stała sięsamodzielna, przyrzekła sobie, że jeśli jakiekolwiek dziecko będziepotrzebowało jej pomocy, ona nigdy tego nie zlekceważy.

Postawię na swoim

W Fundacji nikt nie pobiera wynagrodzenia, tu pracuje się wyłączniecharytatywnie, a każdy grosz przeliczany jest drobiazgowo na obiady dladzieci, podręczniki szkolne, ubrania. Czasem pojawia się pokusa, abyzatrudnić sekretarkę, ale zaraz przychodzi na myśl, że przecież sąpilniejsze potrzeby. Nie lubią, kiedy ktoś, komu udzielili pomocy,obiecuje, że się odwdzięczy. Mówią wtedy: "Proszę pomóc komuś innemu iprzekazać pałeczkę dalej. Pani ktoś pomógł, to i pani może pomóc.Trzeba się tylko rozejrzeć".

Najbardziej aktywną osobą w Fundacji jest pani Krystyna,codziennie o piątej rano wsiada w swój prywatny samochód i rusza wteren: objeżdża wsie powiatu wołomińskiego. Codziennie też na jejliczniku przybywa minimum 200 kilometrów. Do Warszawy wraca po południulub wieczorem i bywa, że do północy pisze pisma.

Biuro Fundacji zostało zorganizowane w kawalerce państwaŻyteckich, oni mieszkają obok. - Na początku kobiety po prostuprzychodziły do mojego samochodu porozmawiać - wspomina KrystynaŻytecka. Traktowały go trochę jak konfesjonał. Musiałam stopniowoprzełamywać ich nieufność, ale teraz zapraszają do swoich domów iwiedzą, że kiedy coś obiecam, to choćby się waliło i paliło, postawięna swoim. Ufają mi.

Kiedyś jednej pani konkubent podpalił dom i w środku nocymusiała uciekać z trójką dzieci. Ocalało tylko to, co mieli na sobie.Pomoc społeczna zaproponowała rodzinie 2 tys. złotych na zrobienieremontu. Żytecka wściekła się i natychmiast pojechała do wójta i takdługo go przekonywała, że w końcu znalazł jakieś zastępcze mieszkanie.Potem udało się znaleźć sponsora, który kupił najpotrzebniejszy sprzętdomowy; z ambasady niemieckiej dostała meble, a transportem zajęła siępolicja.

Żytecka mówi, że rząd powinien przyznać jej medal jakonajwiększemu żebrakowi Rzeczpospolitej. Jeśli czegoś bardzo potrzeba,ona to na pewno zdobędzie.

Pomoc trzeba wychodzić

Zaczęło się od pomocy socjalnej - szukała sponsorów gotowychsfinansować ciepłe posiłki dla dzieci, prosiła o ubrania i meble wambasadach oraz prywatnych firmach, o żywność w hurtowniach. Prosiła owszystko, czego ludzie mogą potrzebować. A potrzeby były i są ogromne.O rozmiarach pomocy, którą organizuje Fundacja, niech świadczy fakt, żejednego roku zorganizowali wypoczynek letni dla ponad 1500 dzieci.

Członkowie Fundacji dużo wysiłku wkładają również worganizowanie spotkań i imprez edukacyjnych dla dzieci - festynów,turniejów, zawodów. Każdej imprezie przyświeca jakieś hasło: "Nieprzemocy, nie narkotykom", "Radosne i trzeźwe wakacje", "Policjant twójprzyjaciel", "Bezpieczna droga do szkoły" itp. Zawsze też zapraszajągości - znanych sportowców, ekspertów, przedstawicieli KomendyStołecznej Policji. Wspólnie z policją i szkołami organizująsystematycznie spotkania informacyjne dla rodziców dotyczącealkoholizmu, narkomanii, przemocy. Ostatnio wiele uwagi poświęcająrównież problemowi molestowania seksualnego dzieci. To problem, którycoraz częściej pojawia się na wsi.

We wrześniu ubiegłego roku wspólnie z Komendantem StołecznymPolicji uruchomili pokój dla ofiar przemocy w rodzinie. Znajduje się onw budynku Urzędu Gminy Tłuszcz i jest otwarty w każdy wtorek od 9.00 do17.00. - To akurat dzień targowy - tłumaczy Żytecka - oraz dzień, kiedyburmistrz przyjmuje interesantów. Kobieta może więc - nie wzbudzającpodejrzeń - powiedzieć mężowi, że jedzie coś kupić na targ, zapłacićpodatek lub załatwić sprawę w urzędzie. Ma dobry pretekst, żeby wyrwaćsię z domu.

Okazuje się, że wiele kobiet korzysta z tej okazji, bo jużprzez pierwsze sześć miesięcy działalności punktu zgłosiło się ponad200 osób. Teraz jest ich znacznie więcej.

Na wsi trudniej

- Kobietom ze wsi nie jest łatwo znaleźć pomoc - mówi Żytecka.Organizacje działające w miastach, nawet o ogólnopolskim zasięgu lubtakie, które udzielają porad telefonicznie, są dla nich w zasadzieniedostępne. Bo one albo w ogóle nie mają telefonu, albo jeśli nawetzadadzą sobie trudu i dodzwonią się, to wiedza uzyskana na temat tego,jakie prawa im przysługują, na niewiele im się przyda: po pierwsze małoz tego zrozumieją, po drugie nie będą potrafiły wyegzekwować tych praww warunkach, w których przyszło im żyć. W miaście i na wsi panujązupełnie inne realia.

Nawet pracownikom Fundacji - choć są blisko kobiet ze wsi i wkażdej chwili mogą wyjaśnić wszystkie niejasności, a także pomóc wrealny sposób - rzadko udaje się przekonać kobietę, że powinna wnieśćdo prokuratury sprawę o znęcanie. Powody są oczywiste - strach przedzemstą, która w tych warunkach wygląda bardzo realnie, braksojuszników, bo która sąsiadka zechce zeznawać?

- Tutaj siła stereotypów jest potężna. Kiedy mąż katuje żonę ina całą wieś słychać jej wrzaski, to wprawdzie wszyscy są tymzainteresowani (świadczą o tym np. lekko odsłonięte firanki w oknach),ale uważają też, że to prywatna sprawa Antosików czy Domasików. Z tychsamych powodów rzadko kiedy wzywa się policję, żeby interweniowała.Dopiero rano, jeśli pobita ma oczywiście siłę, wsiada na rower i jedziedo komisariatu. Do niedawna nawet nie myślały o zrobieniu obdukcji, boto przecież za duży wydatek.

Nikt nie odmawia

Jak widać trud ności jest dużo i jest raczej mało prawdopodobne, abykobieta żyjąca na zapadłej wsi, mogła je sama pokonać. Dlatego takbezcenna jest dla nich pomoc Krystyny Żyteckiej. To ona do nich jeździ,rozmawia z policją, załatwia pomoc prawną, lekarską, socjalną.

Krystyna Żytecka jest osobą, która dość łatwo przekonuje dosiebie ludzi - otwarta, niezwykle energiczna, pełna dobrej woli.Zdziwiło mnie, kiedy powiedziała, że nigdy nie spotkała się z sytuacją,aby policjanci, nauczyciele czy pracownicy pomocy społecznej odmówilijej wsparcia, czy nie chcieli interweniować w jakiejś sprawie przez niązgłoszonej. Policja jest skłonna do tego stopnia współpracować, żekiedy potrzebny jest transport, udostępnia swoje radiowozy.

Od pewnego czasu z Fundacją współpracuje również lekarz, któryza niewielką sumę wyasygnowaną z budżetu gminy Tłuszcz, udziela porad isporządza obdukcje lekarskie. Na zasadzie wolontariatu udało się teżpozyskać prawnika, który w czasie dyżurów udziela porad i pisze do sądupozwy o alimenty, rozwód czy doniesienia do prokuratury. Dzięki temupomoc świadczona przez Fundację staje się naprawdę realna.

Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że działalność Fundacji"Pomoc Kobietom i Dzieciom" jest potrzebna. W "Niebieskiej Linii"prezentowaliśmy już wiele organizacji pomagających ofiarom przemocy wrodzinie, jednak wszystkie one działały w dużo łatwiejszych warunkach.Spotykały się oczywiście z podobnymi problemami, jednak każdy wie, żeproblemy te w przełożeniu na specyfikę wsi trudniej pokonać. I niechodzi tu o mentalność ludzi ze wsi, czy o silne zakorzenieniestereotypów powielanych od pokoleń. Chodzi o zwykłe problemy zkomunikacją, o dostępność pomocy, brak możliwości wyboru. Kobieta,która mieszka w mieście, może zbuntować się i pójść ostatecznie do domusamotnej matki, może znaleźć pracę, wynająć mieszkanie i jakoś da sobieradę. Kobiety wiejskie nie mają takich możliwości. One nie znajdąpracy, z której mogłyby utrzymać siebie i dzieci, i jeszcze wynająćmieszkanie. A nawet jeśliby mogły, to w ten sposób nie uda im sięzniknąć, ciągle będą narażone na agresję ze strony sprawcy przemocy.Pomaganie ofiarom przemocy na wsi nie jest więc sprawą prostą.

Potrzebują niewiele

- Trudno jest przełamywać stereotypy - mówi na koniec KrystynaŻytecka. Niektórzy traktują mnie tak, jakbym wkładała kij w mrowisko.Mimo to bardzo lubię tych ludzi. Oni nawet jeśli nie mają pieniędzy nachleb i herbatę, to mimo wszystko zaproszą do domu i poczęstująprzynajmniej szklanką wody. Może trochę upraszczam całą sprawę, alemyślę, że gdyby każdy z nich miał pracę, to uniknęliby wielu problemów.Oni nie mają wielkich wymagań, potrafią przeżyć za niewielkiepieniądze. Trzeba tylko tą wsią trochę bardziej się zainteresować.



logo-z-napisem-białe