Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Niezasłużony los, Anna Staszewska

Niebieska Linia, nr 5 / 2003

Ludzie w podeszłym wieku potrzebują pomocy - żeby ktoś zapewnił im bezpieczeństwo, pomógł posprzątać mieszkanie, a czasem zwyczajnie porozmawiał.

Człowiek znikąd

Kiedy Hieronim trafił do Schroniska dla Osób Chorych Bezdomnych, w którym pracuję, była jesień. Od kilku dni padało i brodziło się w błocie po kostki. Schronisko "Betlejem" położone jest prawie w centrum Warszawy, ale nie dojeżdża tam żaden autobus. Aby dotrzeć do niego, trzeba przemierzyć prawie dwa kilometry. Można też - choć jest to ryzykowne - pójść na skróty przez tory kolejowe.

Niewiadomo, w jaki sposób dotarł do nas Hieronim. Po prostu pewnego dnia stanął w drzwiach. Jego stan był opłakany. Przyszedł w kapciach, spodnie spadały mu do kolan, na ramionach miał tylko cienką koszulę. Był cały mokry i ubłocony. Niewiele można się było od niego dowiedzieć: ani skąd jest, ani jak się nazywa, ani ile ma lat. Wyglądał na około 70. Ale wiedzieliśmy, że to może być mylące, ponieważ po starannej toalecie i założeniu czystych ubrań nasi podopieczni zazwyczaj młodnieli o kilkanaście lat. Z Hieronimem mogło być podobnie.

Mężczyzna cały czas żył w swoim wyimaginowanym świecie. Był przekonany, że jest żołnierzem i właśnie został przekoszarowany z Zakopanego do Warszawy. Trochę nas to smuciło, i bawiło zarazem. Co rano o godzinie 6.00 Hieronim podciągał spodnie od piżamy i maszerował do gabinetu lekarskiego, zapytać siostrę Agatę, czy są dla niego jakieś nowe rozkazy. Siostra zaś co rano powtarzała: "Hieronim odmaszerować, jeszcze wasz pułkownik nie przyszedł". W świecie Hieronima rolę pułkownika pełniła bowiem nasza pielęgniarka Ela, która do pracy przychodziła dopiero na ósmą.

Kłopot z Hieronimem polegał na tym, że ciągle gdzieś się gubił i dlatego zawsze ktoś musiał pełnić przy nim dyżur. Kiedy dreptał sobie po podwórku, wszystko było w porządku, ale on lubił również wypuszczać się dalej i gdy prosiliśmy, żeby wrócił, zawsze pytał: "To ja tutaj mieszkam?".

W pewnym momencie uznaliśmy, że Hieronimowi lepiej będzie w innym domu, prowadzonym przez Wspólnotę "Chleb Życia" w Górach Świętokrzyskich. Nie chcąc go przerażać zmianą miejsca, powiedzieliśmy, że już czas do cywila i w nagrodę za wzorową służbę, wojsko ufundowało mu wczasy. Ucieszył się ogromnie, zażądał od nas żołdu za ostatni miesiąc służby, oprowiantowania, spakował swoją reklamówkę, wycałował nas na pożegnanie i bardzo chętnie dał się zawieźć na wieś. Tam dopiero zaczęły się problemy, bo nikt nie był w stanie mu wyperswadować, że nie powinien się zbytnio oddalać. Hieronim wrzeszczał wtedy na całą wieś: "A co k... - jestem w cywilu, mogę chodzić, gdzie chcę!".

No i raz poszedł, gdzie chciał, i znowu nie wiadomo jak trafił do naszego schroniska w Warszawie. Wtedy wiedzieliśmy już, kim jest, skąd pochodzi, ile ma lat. Miał 78 lat. Ostatnio mieszkał na warszawskiej Pradze w maleńkim mieszkaniu. Uciekł stamtąd, ponieważ jego sąsiad pijaczek zabierał mu emeryturę, a gdy się stawiał, tamten go bił. Hieronim był wdowcem, miał jednego syna, który umarł dawno temu, została mu tylko o dwa lata młodsza siostra, z którą udało nam się nawiązać kontakt. Okazało się, że Hieronim miał dużą emeryturę i dzięki temu mogliśmy znaleźć mu miejsce w prywatnym domu pomocy społecznej, gdzie ma dobrą opiekę i gdzie - mam nadzieję - czuje się bezpieczny.

Tłumaczka snów

Marylka ma oczy, które cały czas się śmieją. Są w nich jakieś iskierki i coś, co na jej widok każe nam się uśmiechać. Kobieta ma 80 lat i jest chora na schizofrenię. Dzięki lekom całkiem dobrze funkcjonuje. Ma wprawdzie swój świat, ale nikomu to nie przeszkadza. Pochodzi spod Otwocka i ma tam maleńki domek nad malowniczą rzeką Świder. Nie może tam jednak mieszkać, bo ciągle - podobnie jak w przypadku Hieronima - nachodzą ją okoliczni menele i zabierają rentę. Marylka - jak się przekonaliśmy - potrafi głośno wrzasnąć i pogonić natrętów, ale raz przestraszyła się, bo powybijali jej szyby i weszli do domu razem z... drzwiami. Zwróciła się o pomoc do policji, ale miły dzielnicowy powiedział, że niestety nie może zapewnić jej bezpieczeństwa. Podobnie bezradne były panie z pomocy społecznej.

Ogólna bezradność służb publicznych sprawiła, że kobieta trafiła do domu dla bezdomnych, mimo że bezdomną wcale nie była. Muszę jednak przewrotnie powiedzieć, że w tym jednym przypadku bezradność władz sprawiła mi dużo radości, bo poznanie Marylki było dla mnie czymś wyjątkowym. Zawsze będę pamiętać te chwile, kiedy po przyjściu do pracy truchtała za mną i pytała: "No i co się dzisiaj śniło? Może sennik przyniosę?". A kiedy mówiłam, że nie pamiętam, była na mnie trochę zła i zawsze mnie łajała, że znowu po przebudzeniu patrzyłam w okno.

Oprócz odczytywania snów jej ulubionym zajęciem jest obserwowanie przelatujących samolotów i robienie na drutach. Zimą wszyscy dostawaliśmy po szaliku, a latem ażurkowe kołnierzyki. Żal mi, że Marylka ma niewielką ren

Zaskarbiona niewdzięczność

Starość, choroba, bezradność - to częste przyczyny bezdomności. Do pewnego stopnia jestem w stanie to zaakceptować, trochę nawet to rozumiem. Ale największą moją złość budzi sytuacja, gdy ktoś staje się bezdomny, bo wyrzekła się go rodzina. Takich przypadków jest dużo. To prawda, że wśród nich jest sporo osób, które dopiekły swoim rodzinom: sprawcy przemocy, alkoholicy, którzy wszystko, co rodzina miała, przepuścili na alkohol. Ale są też tacy, którzy z jakiegoś powodu stali się dla rodziny niewygodni. Pamiętam przynajmniej kilka przypadków, gdy do naszych domów trafiały starsze kobiety tylko dlatego, że ich dzieci sprzedały mieszkania, w których one dotychczas mieszkały. Jedną z nich była pani Agnieszka.

Jej historia zaczęła się od szpitala, do którego trafiła z rozległym zawałem serca. Kiedy jeszcze nie do końca rozumiała, co się wokół niej dzieje, syn podsunął jej do podpisania jakieś dokumenty. Gdy wyzdrowiała i chciała wrócić do domu, okazało się, że nie ma dokąd wracać, bo właścicielem mieszkania jest już ktoś inny, a syn przepadł.

Podobny dramat wiąże się czasem z przepisywaniem mieszkań na dzieci. Osoba starsza, bezradna i trochę będąca na łasce innych, robi to z nadzieją, że w ten sposób zaskarbi sobie miłość dziecka i będzie miała godną opiekę. Niestety - czasem zdarza się, że właśnie wtedy dzieci odwracają się od rodziców. Sprzedają mieszkanie i rodzic ląduje na ulicy. Nie widząc wyjścia, musi w końcu pójść do domu pomocy społecznej. Nie potrafię sobie wyobrazić, ile bólu niesie taka decyzja i ile żalu musi być w tych ludziach do losu, który przecież zgotowali im najbliżsi.

Wszyscy go lubili

W wielu przypadkach zdarza się, że ludzie nie są gotowi i nie potrafią zaopiekować się zniedołężniałym małżonkiem czy rodzicem. Wciąż mam w pamięci historię Antoniego, który od wielu lat mieszka w domu pomocy społecznej. Z zawodu jest kolejarzem. Miał żonę, troje dzieci, mieszkanie służbowe. Żyło im się całkiem przyzwoicie. On nie pił specjalnie, nie robił awantur w domu, sąsiedzi go lubili. My zresztą też, bo choć bardzo chory, miał w sobie dużo ciepła.

Przywieziono go do schroniska prosto ze szpitala, do którego trafił po bardzo silnym ataku epilepsji. Żona nie chciała go już zabrać do domu. Kilka miesięcy wcześniej złożyła pozew o rozwód, ponieważ chciała się związać z kimś innym. Chory mąż był tylko ciężarem. Antoni miał silne uszkodzenia neurologiczne, których doznał w wyniku wypadku. Pewnego dnia wracając z pracy, zobaczył dziecko biegnące za piłką na torach kolejowych, po których nadjeżdżał pociąg. Antoni uratował je, ale sam doznał ciężkiego urazu głowy. Przez kilka miesięcy przebywał w szpitalu, najpierw był w śpiączce, a kiedy odzyskał przytomność, przeszedł skomplikowaną operację mózgu. Jego powrót do zdrowia trwał długo i już nigdy nie wrócił do pracy. Był trochę jak dziecko, nie wszystko rozumiał, chodził powoli i miał problemy z mówieniem. Do tego doszły coraz częstsze i silniejsze ataki epilepsji.

Trudno mi oceniać postawę żony Antoniego, ale jej zachowanie budzi mój sprzeciw. Nie chodzi mi o to, że nie była gotowa opiekować się chorym mężem, bo to się zdarza, nie chodzi mi również o to, że postanowiła związać się z kimś innym. Najsmutniejsze jest to, że przez wszystkie te lata, kiedy Antoni przebywał u nas, ani razu nie próbowała się z nim skontaktować i zapytać o jego zdrowie. Kiedy mężczyzna miał odjechać do domu pomocy społecznej, napisałam do niej list, ale nie odpowiedziała. Antoni bardzo tęsknił za nią, za dziećmi i domem. Jedyna rzecz, jaka mu pozostała, to kilka odznaczeń, które otrzymał jako honorowy krwiodawca. Opowiadał o nich każdemu, kto tylko chciał go słuchać. Ja słuchałam.

Bezradna starość

Stary człowiek często jest bezradny i zdany na opiekę innych, tak jak dziecko. Jednak nawet mimo złego stanu zdrowia i pewnego zniedołężnienia mógłby z powodzeniem żyć godnie w swoim dotychczasowym środowisku. Mógłby - gdyby uzyskał wsparcie - rodziny, odpowiednich służb społecznych, organizacji. Przytoczone przeze mnie przykłady pokazują, że ludzie ci często zdani są jednak wyłącznie na siebie. Nikt nie spieszy im z pomocą nie tylko w codziennym życiu, ale także w chwilach zagrożenia. Dlatego są łatwymi ofiarami: doznają przemocy, są okradani, naciągani, oszukiwani. Ich bezradność zapewnia sprawcom dużą bezkarność. Jak taka Marylka, Hieronim czy Agnieszka mieliby dochodzić swoich praw? Żeby bronić się skutecznie, trzeba biegać po sądach, wzywać policję czy uruchamiać inne służby publiczne, a do tego potrzeba dużo siły i determinacji. Starym ludziom nie przychodzi to łatwo, nie umieją sobie poradzić. A oferta pomocy dla nich jest niezwykle uboga. Wokół nas jest wiele ośrodków wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie, krzywdzonych dzieci, bezrobotnych, dla osób chorych na AIDS, gejów, lesbijek itd. Ale dla osób starszych...?

Agnieszka, Marylka i Hieronim potrzebują konkretnej pomocy, żeby ktoś zapewnił im bezpieczeństwo, pomógł prowadzić gospodarstwo domowe, posprzątać mieszkanie, a czasem zwyczajnie porozmawiał. Aby mogli dożyć swoich dni we własnym domu, tam, gdzie wychowywali dzieci, hodowali kwiaty, przeżywali dobre i złe chwile. Nie zasługują na to, żeby na starość mieszkać w domu pomocy społecznej, o którym mówią - przechowalnia i w którym wielu z nich szybko umiera z samotności. Bo nie mają już woli życia.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Zmiany sytuacji społecznej

 

  • przejście na emeryturę (rentę)
  • o pogorszenie sytuacji materialnej - głodowanie jakościowe i/lub ilościowe
  • ograniczenie aktywności, zawężenie kręgu znajomych
  • wzrost napięć, konfliktów rodzinnych
  • Wdowieństwo k>m
  • po 60. roku życia na 100 mężczyzn przypadają 143 kobiety
  • po 80. roku życia na 100 mężczyzn przypada 210 kobiet
  • ponad 10% kobiet po 65. roku życia to wdowy, a 30% z nich mieszka samotnie
  • stosunek mężczyzn do kobiet ponownie zawierających małżeństwo jest jak 7:1
  • Izolacja społeczna
  • brak lub ograniczenie kontaktów z ludźmi mającymi zapewnić opiekę
  • powody: emerytura, "puste gniazdo", ograniczenie sprawności ruchowej, zaburzenia psychiczne
  • Mieszkanie samotne
  • nie oznacza izolacji społecznej
  • 17-27% starszych ludzi mieszka samotnie
  • 70% ludzi znajdujących się w tej sytuacji korzysta z pomocy rodziny, sąsiadów, znajomych, instytucji
  • Poczucie osamotnienia
  • stan niezależny od wyżej wymienionych
  • stan emocjonalny, który może istnieć mimo regularnych kontaktów z innymi ludźmi czy mieszkania z własną rodziną
  • przejawia się trudnościami w podtrzymywaniu satysfakcjonujących kontaktów z otoczeniem, w uzyskiwaniu od niego emocjonalnego wsparcia

 

Poczucie osamotnienia

 

  • jest doznawane u ludzi mieszkających z rodzinami
  • niekiedy - 39%
  • często 15%
  • zawsze 3%

 

Na podstawie strony internetowej Ośrodka Psychogeriatrycznego w Toruniu

A.S.

logo-z-napisem-białe